Partner: Logo KobietaXL.pl

Nie chce pisać o polityce, każdy wie, jak to było. Ale chcę napisać o tym, jak to było być wówczas kobietą. Równouprawnienie nie było pustym słowem, od tego chciałabym zacząć. Wygrałam bez problemu po studiach konkurs na prestiżowe stanowisko. Bez znajomości, pokonałam kilku facetów. Nikt nie patrzył na to, że jestem kobietą, będę może rodzić, chodzić na zwolnienia lekarskie. Miałam taką samą pensję jak koledzy na tym samym stanowisku. Dostawałam regularnie nagrody w pracy, też dzielone przez facetów, dostawałam je za to, co naprawdę zrobiłam, nie było faworyzowania nikogo po znajomości. Może też i taką pracę miałam, że widoczne było, kto co robi i jak robi, ale nigdy nie zetknęłam się ze szklanym sufitem, z jakimkolwiek gorszym traktowaniem czy pobłażliwością.

 

W pracy, jak to w pracy, czasami koledzy prawili nam komplementy dotyczące urody czy wyglądu. Żadna z nas nie była z tego powodu oburzona, nie uważałyśmy, że to w jakikolwiek sposób nam uwłacza. Może dlatego, że na szczęście nie wiedziałyśmy, co to jest seksizm? Było więc miło, bez żadnych podtekstów.

 

Ale atmosfera pracy też była w tamtych czasach inna.

Nie, nie było idealnie, nie tworzę wizji jakiegoś utopijnego państwa. Bywali różni szefowie (szefowe miałam znacznie gorsze), bywały konflikty, wzajemne animozje. Były, jak i dzisiaj, miejsca zarezerwowane wyłącznie dla znajomych. Ale nie urastało to do rangi ogromnych problemów, nie mówiło się o mobbingu, który pewnie też był, ale żyliśmy też bez tej świadomości. Może i lepiej, bo „wrzucało się to w koszty” pracy, wiadomo, było, że ludzie są różni, że czasami decydują jakieś układy, nie zawsze jest cudownie.

 

Prawo do aborcji było wówczas czymś naturalnym, wręcz wyssanym z mlekiem matki, choć brzmi to może nieco dziwnie. To było tak oczywiste, że kobieta może przerwać ciąże, że nie było na ten temat dyskusji. Kobieta mogła zrobić aborcję w każdym szpitalu, wiele z kobiet wybierało jednak prywatne gabinety, żeby było dyskretnie. Żadna ze znanych mi kobiet nie traktowała aborcji jako antykoncepcji, dla żadnej nie był to zabieg bez znaczenia. Moim zdaniem to prawo było wyrazem szacunku dla kobiet, świadczyło o tym, że rządzący (przy swoich różnych wadach, o czym powszechnie wiadomo) uważali kobietę za istotę zdolną do podejmowania samodzielnych decyzji w kwestii swojego ciała.

 

Mimo prawa do aborcji, rodziłyśmy jednak dzieci. Nie chodziłyśmy na zwolnienia lekarskie od drugiego tygodnia ciąży. Takie zwolnienie mogły dostać jedynie kobiety, którym faktycznie coś dolegało. Dziś z moich podatków opłacam „królowe matki”, wylegujące się w domach kompletnie bez uzasadnienia. Ciąża nagle stała się ciężką chorobą, bo chyba 80 procent kobiet odbywa ją na L-4.

Ja pracowałam do samego końca. Przy pierwszym dziecku dostałam kartkę, na którą mogłam kupić kilka terowych pieluch i ze trzy kaftany. Były też komisy, a w nich zagraniczne rzeczy dla dzieci, ale mało kogo było stać na takie zbytki. Były też pewexy, sklepy za dolary czy specjalne bony, ale moja pierwsza pensja wynosiła 20 dolarów miesięcznie…

Nie było żadnego 500 plus, wychowawcze urlopy były bezpłatne, przynajmniej ja nie dostałam ani grosza. W sklepach nie było niczego, chińskie tenisówki dla dziecka były rarytasem, stało się po nie kilka godzin w kolejce. A gotowe kaszki na mleku, czy słynne soczki – bobofruty, były wyłącznie na specjalne książeczki dla chorych dzieci.

 

Mimo to dawałyśmy radę. Bez Facebooka, pocztą pantoflową roznosiły się wieści, która w ciąży, która urodziła. Oddawało się ubranka, wózki, był prawdziwy zero waste, wszystko było używane dotąd, aż się kompletnie nie zużyło. Nie pytałyśmy wujka google co zrobić w razie kolki czy choroby dziecka, dzwoniło się do matki, ciotki, przyjaciółki z większym doświadczeniem. Oparcie w innych kobietach było w takiej sytuacji czymś zupełnie naturalnym. Większość z nas po macierzyńskim wracała do pracy i też trzeba było dawać radę z wychowaniem dziecka i etatem.

 

Jak więc dziś czytam te wypowiedzi młodych matek, co to mają tyle roboty z dziećmi, zmęczonych i wykończonych, to niech pomyślą o swoich matkach czy babkach. Nie miałyśmy pampersów, zupki gotowało się w domu i przecierało ręcznie, a w dodatku na rynku były tylko rodzime owoce i warzywa. Żadna z nas nie uważała się również za bohaterkę, tylko z tego powodu, że urodziła dziecko. Nie wymagałyśmy specjalnych przywilejów, dzieci musiały być grzeczne, udało nam się je wychować bez filmów w telefonach czy innych elektronicznych gadżetów. Niebywałe? Jak to w ogóle możliwe? I czemu medali za to dziś nie chcemy? Sama nie wiem, każda kobieta z PRL powinna chyba taki medal dostać.

 

Mimo tych wszystkich trudności, uważam, że byłyśmy jednak szczęśliwsze. Jestem na różnych grupach na Facebooku i widzę, jak kobiety potrafią dzielić włos na czworo. To seksistowskie, to obraża kobiety, to jest nie do przyjęcia. Są bardzo wyczulone na swoim punkcie, wszystko muszą dokładnie przeanalizować, dzielą się swoją wiedzą na temat gender (na marginesie, też o gender nie miałyśmy w PRL pojęcia). Wiedzą doskonale, jak powinno być, jak kobieta powinna być traktowana, jakie powinna mieć prawa.

 

Z drugiej strony, te same kobiety, które tyle piszą na ten temat, dały sobie odebrać prawo do aborcji. Od 1993 roku istniał przecież tzw. kompromis aborcyjny, który dla mnie był jedynie objawem hipokryzji. Okazało się nagle, że życie płodu można było podzielić na różne kategorie. Chore płody czy z gwałtu stały się gorszego sortu, pozostałe były pod specjalną ochroną. Cóż, dla mnie takie podejście jest nie do przyjęcia. Bo albo wyznaję teorię, że każdy płód można abortować, albo niczym Kaja Godek, będę bronić każdego zarodka.

 

Przez wiele lat jednak te wykształcone kobiety, te od gender i seksizmu, te od szklanych sufitów, od #metoo przyjmowały ten kompromis ze spokojem. Mało które występowały o prawo do aborcji bez żadnych ograniczeń, nie atakowały polityków, nie wymagały od rządzących podmiotowego traktowania. Powiem szczerze, bardzo mnie to przez lata dziwiło, ale mnie już problem na szczęście nie dotyczy, więc stwierdziłam, że młode kobiety mają to, na co sobie zasłużyły. Słuchając księży, głosując na konserwatywnych polityków i pozwalając być traktowane przedmiotowo.

Zeszłoroczny wyrok TK był więc konsekwencją procesu powolnego gotowania żaby. I tym sposobem kobiety obudziły się w zeszłym roku z przysłowiową ręką w nocniku, sprowadzone zostały do roli inkubatora.

Czemu o tym piszę? Bo chciałabym aby nie dyskredytować tak bardzo epoki, w której się wychowałam. Przy jej wielu wadach, były też zalety, o których młode pokolenie być może już nie wie. To młode pokolenie często traktuje nas kobiety 60 plus, jak osoby, które o niczym nie maja pojęcia. Mamy pojęcie.  Żyłyśmy biednie, ale ludzie byli solidarni, była wzajemna życzliwość. A kobiety, choć dziś można się śmiać z goździka i rajstop wręczanych nam na Dzień Kobiet, naprawdę miały swoje prawa. Nie tylko w kwestii aborcji. I nawet nie wiedząc, co to jest seksizm czy gender, umiałyśmy je egzekwować. 

 

Maria

Tagi:

aborcja ,  przerywanie ciąży ,  prawo , 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót