Partner: Logo KobietaXL.pl

Skończyła ekonomię, pracowała i do dziś pracuje w biurze rachunkowym. Wyszła za mąż zaraz po studiach, urodziła dwoje dzieci, jest dwa lata różnicy między nimi. Nie brała wychowawczych, wracała do pracy po macierzyńskim, bo potrzebne były pieniądze. Żyła przez lata jak w kieracie.

 

- Bo to na mojej głowie był i dom i dzieci. A potem jeszcze dodatkowa praca, bo mąż zamarzył sobie swój biznes. Oczywiście ja, bo znam się na księgowości, musiałam mu pomagać – wspomina Edyta.

 

To był dla niej straszny czas i sam się dziś zastanawia, jak mogła tak harować, niczym jakiś wół roboczy. Przed pracą zawoziła dzieci do żłobka, potem dodatkowo do przedszkola. Zabierała je, robiła zakupy, sprzątała, prasowała, gotowała. Kiedy w nocy padała na łóżko, zasypiała w ciągu minuty, a i tak budzik zawsze dzwonił dla niej za wcześnie.

 

- W weekendy nadrabiałam zaległości. Nie, nie w spaniu bynajmniej. Robiłam większe porządki czy większe pranie, prasowałam koszule męża, żeby miał na tydzień do pracy. Co on robił? Czasami poszedł łaskawie na godzinę na spacer z dziećmi, wieczorami siedział z piwem przed telewizorem. I zdarzało mu się marudzić, że nie upiekłam żadnego ciasta na deser, a ja głupia, nie dość, że to trelowałam, to brałam sobie te uwagi do serca – opowiada Edyta.

 

Mąż pracował w firmie handlującej kosmetykami do samochodów. Zarabiał całkiem nieźle, ale stwierdził, że taka firma łatwizna i najlepiej jak sam założy taki biznes.

 

- Poszły na to wszystkie oszczędności, ja miałam dodatkową robotę, bo byłam jego darmową księgową. Przynosił garść faktur do domu i wściekał się, jak nie miałam siły, żeby się nimi zajmować. Uważał, że to jego firma powinna była mieć we wszystkim priorytet – mówi Edyta.

 

Więc nie raz łykała łzy, ale pokornie siadała do pracy. Bardzo, ale to bardzo chciała sobie zasłużyć na pochwały męża. Spała jeszcze krócej, starała się gotować lepsze obiady, nawet sama zaczęła piec ciasta.

 

- A i tak był często niezadowolony, ja zaś byłam niczym jakaś służąca – wzdycha Edyta ciężko.

 

Potem teściowa miała operację i potrzebna była opiekunka. Mąż uznał, że to Edyta będzie do niej raz dziennie jeździć, bo teściowa mniej się będzie krępować, gdy zajmie się nią kobieta. Zostawał wtedy w domu z dziećmi, ale tak naprawdę oglądał telewizję. Wysprzątane w miarę mieszkanie zamieniało się w śmietnisko. Edyta wracała i załamywała ręce.

 

- Obowiązków było coraz więcej, ja zaczęłam opadać z sił. Miałam 35 lat i byłam wrakiem człowieka. Firma męża nie szła, mąż się na mnie wściekał, choć radziłam mu, żeby jej nie zakładał, bo to nie jest takie proste. Wiem, co mówię, bo od lat mam kontakt z biznesem. Ale wszystko było moją winą – mówi Edyta.

 

Czemu całe lata to znosiła? Czemu nie zbuntowała się, nie odpuściła sobie?

 

- Z kilku powodów. Bo nie nauczono mnie, że na miłość nie musi się zasługiwać. Bo w mediach lansowany jest wizerunek kobiety, która ze wszystkim daje sobie radę. Bo wydawało mi się, że to jest normalne, że tak wygląda małżęństwo. Lista jest dość długa – wylicza Edyta.

 

O siebie i swoje zdrowie nie miała czasu zadbać. Do lekarza nie chodziła, jak coś się działo brała leki przeciwbólowe. Nagłe bóle po prawej stronie brzucha też zlekceważyła. Wylądowała w końcu w szpitalu z pękniętym wyrostkiem i zapaleniem otrzewnej.

 

- Paradoksalnie, choroba mnie uzdrowiła. Okazało się, że muszę być poza domem i wszystko jakoś działa. Że mąż i teściowa, która już wyzdrowiała, mogą zająć się dziećmi na zmianę, że on potrafi nawet w domu coś zrobić, przynieść zakupy, jakieś proste rzeczy ugotować. Zrozumiałam, że zwyczajnie dawałam się wykorzystywać, a czasu na myślenie nagle miałam sporo. I na rozmowy ciekawe, bo leżałam na sali z doświadczonymi kobietami i tak sobie o życiu żeśmy rozmawiały – mówi Edyta.

 

Po powrocie ze szpitala, jeszcze w okresie rekonwalescencji, postawiła swoje warunki. Nie da rady dalej robić wszystkiego, ma dosyć, albeo zmienią się zasady w domu, albo ona odejdzie.

 

- Tak, postawiłam sprawę na ostrzu noża. Kazałam mężowi zamykać firmę i znaleźć sensowną pracę, która zapewni nam stały dochód. Nie każdy nadaje się do biznesu. Oznajmiłam tez, że skoro tak świetnie sobie radzi, to od teraz i domem i dziećmi zajmujemy się wspólnie. Że nie widzę innego wyjścia z sytuacji - wspomina Edyta.

 

Oczywiście, zmiany nie nastąpiły tak natychmiast. Mąż na początku stawiał zdecydowany opór. Ale Edyta swój plan wdrażała z premedytacją. I co najważniejsze, zobaczyła, że propozycja rozstania przestraszyła go nie na żarty.

 

- Zaczęłam rozumieć, że to ja zapewniam rodzinie stabilizację. Bo mam dobrą pracę, stałą pensję, bo jestem odpowiedzialna. Że tak naprawdę, to on jest zależny ode mnie. Poszłam też na terapię, dużo się dowiedziałam na swój temat. Przede wszystkim zrozumiałam, że mam prawo być kochana, ot tak, „za nic”. Że nie muszę zasługiwać na miłość spełniając wygórowane oczekiwania innych – mówi.

 

Dziś Edyta też wie, że na jej stosunku do życia zaważyło to, co wyniosła z rodzinnego domu. Bo jej matka była taka sama, zawsze gotowa do pracy i do poświęceń.

 

- I ja tego w niej nie znosiłam, a stałam się taka sama. Bo trudno wyjść poza taki schemat wtłoczony, nawet podświadomie, w dzieciństwie. Zastanawiam się jednak ile kobiet dalej tak żyje, nie wiedząc, że wcale nie muszą być niczyimi służącymi? - wzdycha Edyta po raz kolejny.

 

Magdalena Gorostiza

 

PS Imiona i niektóre szczegóły zostały zmienione

 

Tagi:

związek ,  małżeństwo ,  miłość ,  życie , 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót