Post umieściła na grupie porad prawnych. Ale szybko usunęła. Nie była w stanie czytać komentarzy. Takich dość zjadliwych i wszystkie o pieniądzach.
- Nie wiem, na co czekałam? Na słowa pocieszenia, na ciepły komentarz? - zastanawia się Marta. - Bo stronę prawną znam doskonale. Ale czuje się bardzo samotna w obecnej sytuacji.
Nie umiałam rozmawiać o testamencie
Marta mówi, że w żadnen sposób nie potrafiła z chorym człowiekiem rozmawiać o spadku. Nawet kiedy Marek czuł się gorzej, ona nigdy nie zagadałby na temat testamentu.
- Tak mam i kropka. To dla mnie jakieś niegodne, choć pewnie praktyczne – wyjaśnia Marta. - Mnie to by przez gardło nie przeszło nawet po piętnastoletnim związku.
Więc kiedy Marek umarł, ona została z niczym. Właśnie dostała wiadomość od jego córki. Że ma się wyprowadzić, bo mieszkanie idzie na sprzedaż. I nieważne, że jest tam kawałek życia i sporo pieniędzy Marty.
Oboje po przejściach
Z Markiem poznali się piętnaście lat temu na jakimś wieczorze literackim. Wyszli razem, na ulicy rozmawiali jeszcze o książce. Potem poszli do kawiarni. Tu już rozmawiali o wszystkim, ale głównie o literaturze.
- Postanowiliśmy się wymienić kilkoma pozycjami – mówi Marta. - I tak się zaczęło.
Ona była po nieudanym związku. Czterdziestoletnia singielka po koszmarnym rozwodzie. Dzieci nie miała. Była sama. On też rozwiedziony, miał wtedy 45 lat i piętnastoletnią córkę. Ubolewał, że nie chce mieć z ojcem kontaktu, choć płacił alimenty, kupował prezenty, dzwonił, dopytywał.
- Od razu mi wyznał, że choruje na serce, że nie wie, ile pożyje – mówi Marta. - Odpowiedziałam, że nikt tego nie wie. Nie chciałam nawet o tym myśleć, że stanie mu się coś złego.
Trzeba zrobić remont
Po dwóch latach znajomości uznali, że chcą mieszkać razem. Marek miał piękne mieszkanie po babci.
- Klimatyczne, w starej kamienicy, balkon wychodzi na zadrzewione podwórze – mówi Marta. - Trzy ogromne pokoje, nie moje raptem 40 metrów.
Swoje mieszkanie sprzedała, zupełnie przyzwoicie. Większość pieniędzy zainwestowała z remont, zrobili nową kuchnię i łazienkę, wymienili stary piec gazowy, kupili nowe meble.
- Poczuwałam się do tego, że skoro mam tam mieszkać, to powinnam coś dać od siebie – mówi Marta. - Marek też nie był zbyt zamożny. Był na rencie z powodu choroby, dorabiał korepetycjami i tłumaczeniami. Chciałam zainwestować w nasze wspólne życie.
Życie jak marzenie
Marta wiedziała, że Marek ma ograniczenia. Nie pojedzie wspinać się w góry, nie może pracować fizycznie. Najchętniej czas spędzał w domu, ale Marcie to w niczym nie przeszkadzało.
- Też jestem domatorką – podkreśla. - Pracuję w korpo, bywa, że wracam późno. Marek miał popołudniu lekcje, albo tłumaczył. Wieczorem jedliśmy wspólny posiłek.
Weekendy były dla nich. Chodzili do kina, do teatru, czasami gdzieś na dobre jedzenie. I rozmawiali, ciągle rozmawiali i stale mieli coś sobie do powiedzenia.
- Byłam przeszczęśliwa, dla mnie to był facet marzenie – mówi Marta. - Szczególnie po moim toksycznym związku.
A Marek był zawsze uprzejmy, spokojny. I dbał o potrzeby Marty.
Nic nie trwa wiecznie
Nigdy się nie kłócili, nie było podniesionych głosów. Umieli zawsze dojść do porozumienia. Marta czasami nie wierzyła, że można żyć w takim związku.
- Niestety, choroba zabrała Marka przedwcześnie, miał zaledwie 60 lat, kiedy umarł – wzdycha Marta. - Ja się podnieść z tego nie mogę, do tego dochodzi utrata mieszkania, w tym sensie, że muszę się wyprowadzić, choć to było do przewidzenia.
Marta powiadomiła o śmierci ojca trzydziestoletnią już córkę Marka. Kobieta przyjechała z Anglii, gdzie mieszka, zorganizowała pogrzeb, szybko załatwiła sprawy spadkowe.
- I nie ukrywa, że chce mieszkanie sprzedać – mówi Marta. - Ja go nie kupię, bo za duże i za drogie, ceny ostatnio poszybowały w górę.
Może odzyskałaby część wyłożonych na remont pieniędzy, gdyby brała na siebie jakieś faktury. Mogłaby udowadniać w sądzie, że sprzedała swoje mieszkanie, że Marek nie miał oszczędności. Marek mógł napisać testament. Też tego nie zrobił, ale Marta nie ma pretensji.
- I tak mi się to właśnie na Facebooka wrzuciło, co mogę zrobić w tej sytuacji – mówi Marta. - I czytałam o sobie, że durna baba jestem.
Nie będzie o nic prosić
Marta podjęła już decyzję. Postanowiła pogadać z córką Marka, jeśli ta zechce coś dobrowolnie zapłacić, to będzie super. Jak nie, to Marta ma jakieś jeszcze oszczędności. Dobierze kredyt, gotówkowy albo hipoteczny, jeszcze nie wie, nie była w banku. Ten, co się bardziej będzie opłacać.
- Kupię małe mieszkanko, mnie dużo nie trzeba, a zarobki w moim koropo mam niezłe – mówi Marta. - Może jestem głupia, jak napisali. Ale warto było „zapłacić” za piętnaście lat szczęścia. Nie wszystko trzeba przeliczać na pieniądze.