Partner: Logo KobietaXL.pl

Jak się żyje z 4 letnimi bliźniakami w zamknięciu?

Ciężko. Nie ma co ukrywać. Jestem przyzwyczajona do bycia ze swoimi dziećmi, bo sama je wychowuję i zawsze starałam się dawać im siebie na 100 procent w czasie dla nich przeznaczonym, ale teraz sytuacja jest inna. Ja jestem na umowie o dzieło muszę pracować, żeby mieć z czego żyć. Nie dostaję zasiłków opiekuńczych i nawet nie o to chodzi, że bym je chciała, bo nie jestem fanką rozdawnictwa. Mam możliwość zarabiania i chcę zarabiać na siebie i dzieci. Tylko w ich nieustannym towarzystwie nie jest to zadanie łatwe. Normalnie dzień mieliśmy podzielony – dzieci w przedszkolu, ja mam czas na pracę, na porządki w domu. A potem jesteśmy razem, idziemy na spacer, bawimy się. Teraz ta rutyna znikła. I ciężko jest też dzieciom przyzwyczajonym do tego, że mama jest dla nich na full, kiedy jesteśmy razem w domu, zrozumieć teraz, że nagle mama jest niedostępna, bo siedzi i coś pisze. Z drugiej strony, one też nie maja komfortu psychicznego bycia jakiś czas bez mamy. A były do tego przyzwyczajone.

 

A to nie jedyny problem. Jak sobie radzisz z zakupami?

Mamy zapasy. Zakupy z dowozem to kpina, bo większość sklepów ma terminy na maj. Ostatnio chleb zamawiałam na allegro, bo najszybciej kurier go stamtąd dowiózł. Jest problem z wyrzucaniem śmieci, bo ja dzieci nie mogę zostawić nawet na 5 minut. Worki składuję na balkonie. Raz w tygodniu przyjeżdża siostra. Ona też pracuje w domu i tak naprawdę to chyba dziś jedyna osoba, do której mam zaufanie, że nie chodzi, gdzie nie potrzeba. Co nie oznacza, że czujemy się w stu procentach bezpieczne. Siostra przyjeżdża samochodem taty, żeby unikać podróży komunikacją miejską. Ja wtedy mam czas na to, żeby wyjść, zrobić najbardziej potrzebne zakupy, załatwić ewentualnie niezbędne sprawy i choć chwilę pobiegać. Dla komfortu psychicznego. Bo chwilami naprawdę mam dość. Fajnie sobie popisać w poradnikach dla rodziców, że to wreszcie czas dla rodziny, czas dla dzieci. Czas na wspólne zabawy itp. Ja nie miałam z tym nigdy problemu, tak jak mówiłam, zawsze z dziećmi dużo przebywałam. Ale teraz są dni, że nie daję rady. Trzeba mieć świadomość, jak to wygląda. W domu jest nieustający bałagan, bo nawet nie ma jak i po co posprzątać. I tak zaraz znowu pobrudzą, poroznoszą zbawki. Mnie to bardzo męczy psychicznie. Moja córka ma zaburzenia wskazujące być może na zespół Aspergera. Więc na przykład przeszkadza jej ubranie, że ma być nie takie, a inne. Jest płacz, jest krzyk. Ja w tym krzyku i wrzasku moich dzieci żyję teraz nieustająco. I to jest jak tortura. Bo nie ma chwili ciszy, nie ma jak zebrać myśli.

 

Czytałam wpisy matek w podobnej sytuacji. Mają wyrzuty sumienia, że mają dość swoich dzieci, boją się z kolei o tym mówić głośno, bo zaraz są oceniane jako wyrodne matki...

Rozumiem to doskonale, rozmawiam o tym z koleżankami. Bo można mieć dość partnera, męża, nawet własnej matki, ale przecież nie dziecka. A części z nas brakuje już sił. To nie oznacza, że nie kochamy dzieci, że nie umiemy się nimi zajmować. To kwestia komfortu psychicznego i prawa człowieka do chwili samotności. Samotny rodzic tak naprawdę nigdy nie jest sam. Ja idę do łazienki i zostawiam drzwi otwarte. Dzieci w tym wieku nieustannie mówią. To jest potok słów i mama, mama, mama na okrągło. Ja nie mam możliwości przeczytania książki, obejrzenia filmu. A kiedy położę je spać, to jestem tak wykończona, że sama też zwalam się na łóżko. W takich sytuacjach jak ta, brakuje obecności drugiej osoby dorosłej. Bo jest też lęk, jak sobie poradzę, kiedy coś się stanie, jeśli jedno z nich zachoruje? Wydawało mi się, że jestem zaprawiona w bojach, bo przecież wiele czasu spędziłam z dziećmi samotnie, ale ta sytuacja momentami mnie przerasta. No i brakuje tych kilku chwil w kompletnej ciszy, bez konieczności sprawdzania, czy ta cisza nie oznacza, że właśnie dzieje się coś niedobrego...

 

Wychodzicie na spacery?

Na razie nie. Oni są mali i chorowici oboje. Mieszkamy w wieżowcu. Trochę się boję. One i tak normalnie rozbiegają się w rożnych kierunkach. Teraz, kiedy nie powinno się wszystkiego dotykać, kiedy należy zachowywać rożne środki ostrożności, nie bardzo widzę możliwości upilnowania mojej dwójki. Ale mam taki zamiar, jak się trochę ociepli. Dla ich komfortu też, bo przecież one też tkwią w zamknięciu. Nie tylko mnie to męczy. Dlatego robię, co się da. Był piknik na balkonie, piaskownica z ryżu, nawet ubieraliśmy i rozbieraliśmy choinkę, choć to nie te święta… Z nimi jest jeszcze taki problem, że choć to bliźnięta, to różnej płci. I mają różne preferencje zabawowe. Synek woli samochody, a córeczka lalki. Nie ma mowy, by ich razem czymś zająć. Niektórzy mówią, żeby puszczać bajki. Nie jestem fanką elektroniki w tym wieku i nie bardzo chciałabym zmieniać swoich metod wychowawczych z powodu epidemii. Ale mam swoje spostrzeżenia i widzę, że muszę ich pewnych zachowań nauczyć. I zacząć stawiać inaczej granice. Jeszcze przed epidemią.

 

Ile dacie radę tak wytrzymać?

Ile będzie trzeba. Nie mamy wyjścia.

 

A jak święta? Samotnie w domu?

Dla mnie to nie jest żaden problem. Nie jestem osobą religijną. Poza tym to dla nas nie pierwszyzna. Wiele takich świąt w domu było, czasami z powodu choroby dziecka, czasami z powodu problemów córeczki. Ona nie lubi spotkań rodzinnych, męczy ją duża ilość osób. Więc bywało, że ewakuowałam się z wigilii po pół godzinie. Bardziej przygnębiające jest to, że nie wiadomo, jak długo to wszystko potrwa.

 

Rozmawiała Magdalena Gorostiza

Tagi:

koronawirus ,  kwarantanna ,  izolacja ,  życie , 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót