Partner: Logo KobietaXL.pl

Mam 40 lat i od kilku lat zamieniłam rozmiar 38 na 48. Tak, taka jest smutna prawda. Wszystko zaczęło się od choroby mojej siostry. Zdiagnozowano u niej raka. Dla mnie to był szok, jesteśmy bardzo blisko. Siostra przeszła cykl chemii, operację. Jej leczenie było dla mnie ogromnym stresem. Zaczęłam jeść kompulsywnie. Zajmowałam się nią, pomagałam. Kiedy wracałam do domu, w nocy otwierałam lodówkę. Jadłam, co popadnie. Śledzie, kanapki z wędliną, ciasto, czasami w nocy smażyłam sobie jajka. Miałam w sobie taka potrzebę. Zaczęłam tyć, najpierw niezauważalnie. Potem coraz więcej. Obiecywałam sobie, że przejdę na dietę, ale nie potrafiłam. Nocny głód był najgorszy. Siostra wyzdrowiała i miało być dobrze. Zaczęłam nawet ćwiczyć, zgubiłam parę kilo. Przyszedł nowy cios. Zachorowała nasza mama. Też rak. Nerka. W przypadku mamy wszystko trwało trzy miesiące, odeszła. Dla mnie to był szok. Znowu jadłam, wpadłam w depresję. Zaczęłam się leczyć. Leki, które dostałam potęgowały tylko apetyt. Ja rosłam i rosłam w szerz. A potem przyszła pandemia i lockdown. I to już mnie pogrążyło kompletnie. Przez jakiś czas nie pracowałam w ogóle, jestem kosmetyczką. To był ciężki czas. Nie pomógł mi też schudnąć.

Po pandemii wszystko wróciło w miarę do normy, mój nastrój jest stabilny, jestem pod kontrolą lekarza. Ale waga została i nie jestem już z wyglądu tą samą kobietą. W środku też nie. Żałoba, choroba siostry, wszystko to mnie zmieniło. Tym bardziej oczekiwałam wsparcia od najbliższej osoby, czyli od męża. Niby specjalnie nie komentował mojego wyglądu, czasami tylko rzucał jakieś uwagi, szczególnie przy dzieciach. W stylu „waszej mamy kiedyś było o połowę mniej” czy „teraz nie dałbym rady wnieść mamy do mieszkania na rekach” – w dniu rocznicy ślubu. Puszczałam to mimo uszu, choć było mi przykro. Wiem jednak, że nie jestem już dla niego atrakcyjna jako kobieta. Pogodziłam się z tym, jesteśmy 16 lat po ślubie, jakoś tam razem żyjemy, nie jest aż tak źle. Ale kiedy zaproponowałam, żebyśmy poszli w końcu w tym roku na zabawę sylwestrową, mąż odmówił. Kiedy spytałam dlaczego, zapytał, czy naprawdę chcę wiedzieć. Przytaknęłam. Powiedział, że się mnie wstydzi, bo jestem gruba. Że wie, jak wyglądają żony naszych znajomych, że jest mu głupio, że tak się zapuściłam. Że jestem jeszcze młoda i nie powinnam tak wyglądać. Że znajomi też komentują mój wygląd. Poczułam się strasznie upokorzona, bo co to kogo obchodzi? Wiem, ile ważę, wiem, jaki mam rozmiar. Wiem, że do tego wszystkiego doprowadził przewlekły stres, a potem depresja. Wiem, że może mogłabym schudnąć, ale nie mam siły na diety, na wyrzeczenia, na liczenie kalorii. Byłam nawet u dietetyczki. Rozpisała mi jakiś nierealny program, nie będę dla siebie gotować oddzielnie, nie będę zamawiać żadnych pudełek za koszmarne pieniądze, bo mnie na to nie stać. Może jestem leniwa, może już mi nie zależy. Ale nie spodziewałam się, że mój wygląd może być dla męża powodem do wstydu. Czy to jest naprawdę tak ważne? Dopiero teraz zrozumiałam, co muszą czuć osoby zmagające się z otyłością od dziecka. Jaki to musi być stres i upokorzenie, co wcale nie pomaga schudnąć.

Od czasu, gdy mąż mi to powiedział, nie mogę znaleźć sobie miejsca. Nie chcę już nigdzie iść. Nie chcę komentarzy znajomych za moimi plecami. Ale nurtuje mnie jedno pytanie, dlaczego jesteśmy wobec grubych osób tacy nietolerancyjni? Dlaczego nie spytamy, co się stało, jaki jest powód, że nie mogą być szczupli? I czy każdy naprawdę musi być chudy? Ja wiem, że zaraz będą komentarze, że otyłość to ciężka choroba. Że to moja wina. Ale nawet gdyby tak było, choć ja tego tak nie czuję, to czy z tego powodu nie mam prawa do szacunku?

Anka

 

Tagi:

otyłość ,  sylwester ,  życie , 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót