Partner: Logo KobietaXL.pl
Kiedyś było pięknie
Kiedyś Mariusz bardzo lubił przedświąteczny czas. Gdy tylko przekręcał kartkę kalendarza na grudzień, w jego rodzinnym domu zaczynało pachnieć świąteczną atmosferą. Cała rodzina, czyli Mariusz, jego żona i dwoje dzieci, przygotowywali swoje mieszkanie na powitanie pierwszej gwiazdki. Najważniejszą operacją, jaka odbywała się wtedy, były generalne porządki. Nie takie po łepkach, tylko dokonywane z precyzyjną dokładnością. Regały i szafy były odsuwane od ścian i dokładnie myte. Ściany odkurzane ze śladów pajęczyn, podłogi szorowane. Każda półka była opróżniana i odświeżana. Raz do roku odbywał się przegląd zgromadzonych rzeczy. Potrzebne wracały na swoje miejsce, niepotrzebne wędrowały do worków i były oddawane potrzebującym. Po tej operacji, mieszkanie pachniało świeżością i czystością.
 
- Przedświąteczna atmosfera, to nie tylko porządki. Ten okres zespalał nas w rodzinę, tworzyliśmy wspólnotę. Wspólne wybieranie choinki, ubieranie jej, tworzenie zabawek do zawieszania na drzewku, to okres na którego wspomnienie łza się w oku kręci. W skład rodziny wchodził jeszcze pies Morus i kot Tiger. Pierwszy był mocno zainteresowany choinką, drugi towarzyszył nam w kuchni, licząc na małe co nieco. A przed samymi świętami, dochodziły jeszcze zapachy z kuchni. Ja piekłem mięsa i szykowałem bigos, a żona tworzyła słodkie pyszności- opowiada Mariusz.
Dom był zawsze otwarty. W święta przychodziły samotne ciotki, odwiedzało ich wielu znajomych. Żona Mariusza zawsze wiedziała, komu z przyjaciół jest trudno. Pilnowała, żeby nikt nie był sam w ten szczególny czas.
 
Samotność
Żona Mariusza zmarła, kiedy ich dzieci już opuściły dom rodzinny. Jeszcze przez kilka lat przed śmiercią żony, we dwoje podtrzymywali tradycję świątecznych przygotowań. Dzieci wyjechały zagranicę, rzadko przyjeżdżały do rodziców. Ale przy stole nie było pusto. Mariusz zapraszał przyjaciół, dalszą rodzinę, tak jak to mieli w zwyczaju.
Kiedy żona odeszła, z dnia na dzień w ich domu zapanowała pustka. Żeby nie oszaleć, Mariusz rzucił się w wir pracy. Pracował od świtu do nocy, finansowo wspierał dzieci i wysyłał wnukom prezenty. Mariusz sam niewiele potrzebował. Chodził w jednej kurtce przez kilka lat i w jednych butach, dopóki ich nie zdarł. Nie szukał rozrywek. Pracując tak, Mariusz nie miał czasu na rozmyślanie. I tylko nagle święta były samotne. Po latach wspólnego biesiadowania, nikt nigdy nie pomyślał o tym, żeby Mariusza zaprosić do swojego domu.
– To było trudne doświadczenie, okazało się, że wszyscy o mnie nagle zapomnieli – mówi Mariusz. - Nawet ci, którzy latami do nas przychodzili. Telefon zamilkł.
 
Sam i bez pieniędzy
Kiedy jednak Mariusz pracował, przynajmniej nie brakowało mu pieniędzy. Czasami jeździł zagranicę do dzieci, stać go było na bilet. Ale w końcu organizm Mariusza powiedział dość. Nadciśnienie, wysoki cukier, pogarszający się wzrok, choroba wieńcowa, to wszystko sprawiło, że Mariusz został zmuszony do przyhamowania. Kiedy skończył 67 lat, został zmuszony do odejścia na emeryturę. Ponieważ sporo pracował „na czarno”, emeryturę dostał niewysoką. Mariusz przez jakiś czas próbował do niej dorabiać, ale stan jego zdrowia się pogarszał i powiedział dość. Dla towarzystwa przygarnął psa.
- Nagle poczułem się jak nikomu niepotrzebny balast. Dzieci mają już swoje życie, swoje dzieci, swoje zmartwienia i troski. Są daleko, zadzwonią raz na jakiś czas – mówi Mariusz. - Mnie natomiast jest trudno. Czasem żeby przeżyć, nie opłacałem rachunków. Jeżeli je opłacałem, nie wystarczało na życie. W końcu często rezygnowałem z wykupywania leków.  
Dla Mariusza najgorsza jest zima. Opłaty za prąd i ogrzewanie, pochłaniają większą część świadczenia, które dostaje. Mariusz wstydzi się swojej biedy. Kiedyś odważył się poprosić właścicielkę sklepiku w którym robił zakupy, o sprzedaż na zeszyt. Zgodziła się, ale Mariusz traktował to jako ostateczność.
- Znowu przyszła zima i do świąt zostało trzy tygodnie. Od lat ten okres mnie nie cieszy. Nie czuję żadnej świątecznej atmosfery, nawet kiedy w radiu słyszę świąteczne piosenki. Choinki też nie ubieram. Ani mnie, ani mojemu pieskowi nie jest ona potrzebna – mówi Mariusz. - Do dzieci nie polecę, bo za drogo. One nie kwapią się, żeby kupić mi bilet. W moim domu nikt nie bywa, nikt nie składa prezentów pod choinką. Mnie też nie stać na żadne prezenty. Zastanawiam się tylko, gdzie są ci wszyscy ludzie, którzy tak chętnie nas odwiedzali, tak chwalili kuchnię żony? Gdzie dalsza rodzina, która też do nas przychodziła? Chciałbym jeszcze kiedyś spędzić święta między bliskimi ludźmi. 

Tagi:

samotność ,  święta ,  życie , 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót