Partner: Logo KobietaXL.pl

Opis został sporządzony na podstawie naszych obserwacji i interwencji podczas pobytu mojej żony w DCR Kamienna Góra jak i pozostałych szpitali. Sporządzony został w czerwcu 2010r.Opis ten był również pismem przewodnim.

 

KAMIENNA GÓRA - DCR

08.09.2009 (wtorek)

Małgosia dzwoni, że zabieg będzie miała jako pierwsza, ponieważ, ktoś się przed nią nie zakwalifikował. Po zabiegu dzwoni, że już jest po wszystkim, że wszystko jest w porządku.

Po pracy jadę do Małgosi. Żona ma nie wstawać przez jedną dobę. Ogólnie czuje się dobrze. Mówi tylko, że jest rozdrażniona. Jestem z nią do wieczora, wracam do domu. Jutro Małgosia wróci do domu.

 

09.09.2009 (środa)

Rano dzwonię do Małgosi, że po wizycie będzie wstawać.

Dzwoni po wizycie, że wstała i poszła do toalety i tam siadając poczuła potworny ból w kręgosłupie i mało nie zemdlała. Siłą woli wyszła na korytarz i stamtąd została odprowadzona przez wracających z obchodu lekarzy do swojej sali.

Zwalniam się z pracy i jadę do żony. Małgosia leży w łóżku, potwornie boli ją kręgosłup lędźwiowy oraz ma bóle w okolicy prawej pachwiny. Pora obiadowa, obiadu nie je, chce się jej wymiotować. Idę do lekarza dowiedzieć się, co dzieje się z żoną. Lekarz informuje, że nie wie co się dzieje, będą robić badania. Jestem do wieczora. Kolacji żona też nie je. Jadę do domu.

 

10.09.2009 (czwartek)

Dzwonię rano do Małgosi, mówi, że czuje się bardzo źle. Byli lekarze oraz rehabilitant (wywiad o sile bólu to jakieś 10 stopni). Po południu jadę do Małgosi, rozmawiam z lekarzem dyżurnym, który informuje mnie, że zrobili prześwietlenie czy nie został uszkodzony korzeń nerwowy. Zdjęcie uszkodzenia nie wykazuje. Poinformowano mnie, że wykonano badanie (chyba blokada nerwu), które miało określić źródło bólu, który promieniował do prawej strony. Próbuję namówić żonę do jedzenia. Próbuje jeść, ale ma odruchy wymiotne. Bardzo źle się czuje. Ma dreszcze i jest jej na przemian to zimno to gorąco. Podnosi prawą nogę i pokazuje, że nie może ruszać prawą stopą. Idę znowu do lekarza i informuję go, że żona ma niedowład prawej stopy i że nie może jeść. Lekarz na to, że prawdopodobnie żona zjadła coś nieświeżego. Opadająca stopa również go niepokoi, w przyszłym tygodniu załatwią żonie rezonans magnetyczny w Wałbrzychu. Że być może to stan zapalny (adnotacja pielęgniarek w karcie obserwacji chorego- silne dreszcze przechodzące w drgawki).

 

11.09.2010 (piątek)

Dzwonię do Małgosi, mówi, że miała jakieś badania. Rano do żony pojechała Agnieszka, starsza córka. Rozmawiała z lekarzem prowadzącym. Pani doktor powiedziała, że chcieliby podać żonie sterydy, ale boją się, że rozregulują cukrzycę. Pomyślałem, że to dobrze gdyż żona brała kiedyś już sterydy i źle je tolerowała. Po południu jadę do Małgosi. Zastaję ją w bardzo złym stanie. Nie może przewrócić się z boku na bok, ma zimnie drgawki oraz mokre czoło. Idę do lekarza dyżurnego, kolejny raz informuję go stanie żony. Lekarz przychodzi do żony, bada jej puls, stwierdza, że żona chyba się gdzieś zaziębiła, że on też się źle czuje. Po niedzieli ma jechać na rezonans, że badał ją neurolog i nic nie stwierdził, i w ogóle, „weekend to gorzej niż wojna”. Być może to stan zapalny krążka przepukliny. Trochę mnie uspokoił.

 

 

12.09.2009 (sobota)

Jadę do Małgosi. U żony jest już córka. Żona jest pobudzona, nie chce jeść, do wszystkiego doszedł jeszcze ból prawego barku, spowodowany podciąganiem się. Z powodu bólu szyi nie może poruszać głową. Rano rozmawiam z lekarzem dyżurnym. Chcę wiedzieć, dlaczego z żoną jest coraz to gorzej. Informuje mnie, że dzień wcześniej podano żonie sterydy. (DEXAWEN) Poinformowałem lekarza, że żona bardzo źle znosi te leki a on na to, że nie mogą już odstawić tylko zmniejszać dawkę. Jestem zaniepokojony stanem żony. Przez całą sobotę żadnego lekarza przy żonie nie widziałem ( dopiero w tym dniu żonie podano antybiotyk ).

 

13.09.2009 (niedziela)

Coraz gorzej, ani my ani lekarze nie wiemy, co się dzieje. Dzwonię do Wrocławia do znajomych żeby załatwić prywatnie jakiegoś lekarza, ale dowiaduję się, że do szpitala żaden obcy lekarz nie pojedzie z prywatną wizytą. Jesteśmy z żoną do późna. Małgosia płacze, śpi. Ciągle ma dreszcze. Raz jej zimno raz gorąco.

 

14.09.2010 (poniedziałek)

Dzwonię do żony – nie odbiera telefonu. Córka mówi, że żona pojechała na badania.

Agnieszka – dzwonię do mamy, nie odbiera. W pewnym momencie mama odbiera, nie mogę się z nią porozumieć. Telefon przejmuje sąsiadka z sali. Mówi, że z mamą nie ma kontaktu,i żeby przyjechać ( zapis w karcie obserwacji chorego, pacjentka w nocy wyrwała sobie wenflon, pacjentka która leżała obok żony poinformowała nas że pielęgniarki całą noc latały)

Dzwonię do lekarza prowadzącego. Chcą przekazać mamę na neurologię, do Wałbrzycha. Mają dwie sprzeczne diagnozy. Pani dr prowadząca podejrzewa zapalenie opon mózgowych, ordynator – udar. Mówi żeby szukać dla mamy Oddziału neurologicznego, bo w Wałbrzychu nie chcą mamy przyjąć. Rozłączam się, dzwonię do siostry. Zwalniam się z pracy i razem z siostrą jedziemy do Kamiennej Góry. Tacie mówimy, że mama jest na badaniach. W czasie podróży dzwonimy gdzie się tylko da, aby znaleźć miejsce dla mamy na neurologii. W międzyczasie dzwoni Pani dr, że przyjmą mamę w Wałbrzychu. Dojeżdżamy. Lekarka mówi, że oczekują na karetkę, która przewiezie mamę do Wałbrzycha. Czekamy na karetkę prawie trzy godziny ( tato podejmuje ostrą interwencję w szpitalu, osobiście dzwoni pod 112 wzywa pogotowie do szpitala).

Idziemy do mamy. Mama leży w pokoju sama. Nie kontaktuje, nie poznaje nas, boi się. Lekarka jest w pokoju lekarzy. Mówi, że nie wie, co się dzieje, że pierwszy raz mają taki przypadek. PŁACZE!!!

Pakujemy mamy rzeczy – pogotowia nie ma. Około 11 mama zaczyna ciężko oddychać, dostała plam na brzuchu. Szukam Pani dr. W przychodni przyjmuje pacjentów. Informuję, że nadal czekamy na karetkę i mówię, co z mamą. Biegniemy do góry. Prowadząca wzywa anestezjologa. Usiłują zmierzyć temperaturę, szukają dobrego termometru – udało się. Jest wysoka gorączka 39, 6 stopni C. Podłączają tlen, ale też się nie udaje. Przychodzi kolejny anestezjolog. Podłączają urządzenie mierzące puls i ciśnienie. Przyjeżdża karetka z lekarzem – jest ok. 12. Lekarz pogotowia podaje maseczkę z tlenem. Wszyscy lekarze zastanawiają się gdzie przewieść mamę, aby nie wozić jej po całym rejonie. W Wałbrzychu nie potwierdzili, że przyjmą mamę. Dr P. załatwia przyjęcie mamy na neurologię w Świdnicy. Lekarz pogotowia zastanawia się nad intubacją mamy. Jednak nie. Karetka z mamą, na sygnale odjeżdża spod szpitala w Kamiennej Górze około 13.

 

ŚWIDNICA – SZPITAL LATAWIEC, SOR, OIOM, ODDZIAŁ NEUROLOGII

Około 14 Mama dojeżdża do szpitala w Świdnicy. Czeka na niż dr M. – ordynator neurologii. Zostaje przyjęta na SOR. Tam mamę intubują i przeprowadzono szereg badań. Czekamy. Pani dr wychodzi i informuje, że albo to jest zatorowość płucna albo sepsa. Nie wiemy, co to- jakaś egzotyczna choroba. Po kolejnym badaniu jest diagnoza – sepsa.

Mama zostaje przyjęta na OIOM ok. 16. Tam kolejne badania, podano leki. Mimo to wyniki się pogarszają, jest coraz gorzej. Dochodzi do wstrząsu septycznego. Siada układ krążenia, nerka zaczynają szwankować. Czekamy, nic innego nie możemy zrobić. Pozwalają nam wchodzić do mamy. Wygląda jakby spała. Tylko ta rura….

W środę rano zanim jeszcze dotarliśmy do szpitala dowiadujemy się, że bakteria to gronkowiec złocisty, antybiotyki podane są prawidłowo, że mamy dalej czekać. Jak dojeżdżamy do szpitala, okazuje się, że mama odzyskuje świadomość, wybudza się. Parametry powoli się poprawiają Wzrasta ciśnienie, zaczynają prawidłowo funkcjonować nerki. Mama kontaktuje już, nie może mówić (jest ciągle zaintubowana), chce nam coś powiedzieć.

Z dnia na dzień stan mamy się polepsza. W czwartek odintubowano mamę, w niedzielę odłączono od respiratora. Zaczęto się zastanawiać nad przeniesieniem na inny Oddział, Tylko, że żaden nie chciał mamy przyjąć Myślę, że lekarze przyjmujący mamę nie dawali jej szansy na przeżycie. Być może to był ich pierwszy przypadek, że pacjent w takim stanie przeżył.

Co dalej? – To pytanie zadawaliśmy wiele razy lekarzom z OIOM. W końcu przekazano mamę na neurologię.

Pani dr M. mówi, że stan mamy – nie mogła się ruszać, nie podnosiła nóg – to polineuropatia stanu krytycznego, że istnieje taka możliwość, że mama nie będzie mogła chodzić, że tylko rehabilitacja teraz będzie jej potrzebna.. Jeszcze na OIOMie wynajęliśmy prywatnie rehabilitantkę ponieważ na Oddziale rehabilitantki nie było , była na zwolnieniu lekarskim. Oczywiście przeprowadzała wcześniej jakieś badania, które pozwoliły postawić diagnozę. Na nasze pytanie czy przypadkiem cały stan żony nie jest związany z przeprowadzonym zabiegiem kręgosłupa IDET i uciskiem na korzenie nerwowe, odpowiedziała że nie, że wszystko już zostało zbadane, że nerwy są osłabione (Uszkodzenie kręgosłupa zasugerowała nam rehabilitantka, w związku z czym zadaliśmy pytanie Pani ordynator czy z kręgosłupem jest wszystko w porządku).

Któregoś dnia żona znowu zagorączkowała, wyniki świadczące o stanie zapalnym znowu wzrosły. Zaczęto podawać jej antybiotyki. Zbadano spuchnięcie na lewej ręce (ręka była spuchnięta od przyjazdu żony z Kamiennej Góry wielokrotnie pytaliśmy od czego to spuchnięcie , odpowiadano nam że prawdopodobnie od kroplówki) . Okazało się, że jest tam ropa. Skonsultowano żonę z chirurgiem, który ewakuował ropę. Rana się goiła.

Jednak z rehabilitacji w tym przypadku nic nie wyszło. Żonę bardzo bolał kręgosłup lędźwiowy. Nie mogła się ruszać, ani poruszać nogami, ani przewrócić z boku na bok. Stopy były niewładne. Zaczęła tworzyć się odleżyna na kości ogonowej. Z powodu bólu kręgosłupa nie mogła leżeć na materacu antyodleżynowym, więc zamiast zastosować mocniejsze leki przeciwbólowe zabrano materac.

W trakcie pobytu zaczął żonę boleć lewy pośladek, zaczęły tworzyć się zgrubienia. Wykonano badanie USG, które stwierdziło cztery ogniska ropne . Poproszono o konsultację chirurga, lecz wizyta się nie odbywała.

W związku z utrzymującym się zakażeniem krwi, próbowano przekazać żonę do Szpitala Zakaźnego we Wrocławiu. Tam odmówiono Pani dr. Marczyńskiej przyjęcia.

Przez znajomych dotarliśmy do ordynatora kliniki zakaźnej, który zdecydował o przyjęciu żony na Oddział.

 

WROCŁAW – SZPITAL KLINICZNY, ODDZIAŁ CHORÓB ZAKAŹNYCH

Karetką przewieziono żonę ze Świdnicy. Przyjęto na Oddział do prof. G. Profesor czekał na żonę, po przyjęciu przeprowadził wstępny wywiad, był bardzo niezadowolony z odleżyny. Pierwsze badania – posiewy, USG serca. Z posiewów wyhodowano znowu gronkowca złocistego. Chirurdzy natychmiast ewakuowali ropnie z pośladka. Założyli dreny i rana zaczęła się goić. Co do odleżyny, po przyjęciu na Oddział zapytaliśmy pielęgniarek jak z nią postępować. Uzyskaliśmy odpowiedź, że jest to powierzchowna odleżyna i sobie z nią poradzą. Doradzono nam zakup specjalnych opatrunków z dodatkiem srebra. Do leczenia odleżyny nie wtrącaliśmy się, nie wiedzieliśmy, jaka to jest niebezpieczna rana. Pielęgniarki niestety nie poradziły sobie, odleżyna powiększała się z dnia na dzień. Lekarka prowadząca żonę stwierdziła, że z posocznicy żona jest już wyleczona (wskazywały na to ujemne posiewy z krwi).

W trakcie pobytu żony w szpitalu, była ona rehabilitowana. Pomimo silnego bólu kręgosłupa zaczęła już na krótko siadać, pierwszy raz od kilku miesięcy postawiono żonę na nogi.

Z powodu bóli poproszona o konsultację neurologiczną. Lekarz stwierdził u żony zespól Gilberta-Berieo. Znowu nikt nie zbadał kręgosłupa.

 

Odleżyna zamiast się goić stale się powiększała. Podczas kolejnej wizyty u żony stwierdziliśmy, że opatrunki ze srebra są źle stosowane. Zmieniano je dwa, trzy razy dziennie a opatrunek taki jest skuteczny, gdy nie wymienia się go przez dwa trzy dni. Na nasze pytania, dlaczego tak często jest zmieniany opatrunek twierdziły, że stary się wybrudził, więc trzeba było wymienić.

Później dowiedzieliśmy się, że takim postępowaniem ze srebrnymi opatrunkami tylko pogłębia ranę. Zgodnie z zaleceniami ordynatora pielęgniarki miały przekładać żonę z boku na bok, co dwie godziny. Zalecenia te nie były przestrzegane. Pielęgniarki, że je też boli kręgosłup, że jest ich mało albo, że nie mają czasu.

Codziennie wieczorem układaliśmy żonę do snu, podkładając pod kość ogonową specjalne poduszki, gąbki, aby zapobiec pogłębianiu rany i wiedząc, że mamy nikt nie przełoży a sama poruszyć się nie mogła. Dopiero rano przed śniadaniem ścielono żonie łóżko, myto, zmieniano pozycję. Czasami zdarzała się „lepsza” zmiana, wtedy pomagano mamie i nocy w zmianie pozycji.

Odleżyna natomiast dalej się powiększała. Zaproponowano oczyszczenie odleżyny z tkanki martwiczej i przeprowadzenie operacji. Zabieg został wykonany pod pełną narkozą na Oddziale chirurgicznym.

Żona po zabiegu została przewieziona do swojej Sali (izolatka), gdzie czekała już córka. Ułożono żonę na łóżku bokiem, była bardzo osłabiona. W ciągu dwóch-trzech godzin żadna pielęgniarka do żony nie zajrzała. Po kilku godzinach córka zajrzała pod kołdrę, bo żona poczuła coś mokrego. Żona leżała w kałuży krwi. Poproszono do pokoju lekarkę prowadzącą, która zawołała chirurga. Ten stwierdził, że żonę źle położono po w pierwszych godzinach po zabiegu powinna leżeć na plecach, aby wykluczyć ewentualny krwotok. W związku z krwotokiem podano żonie krew, laserem „zatkano” naczynka krwionośne. Żona zaczęła się lepiej czuć. Prawdopodobnie, gdyby córki przy żonie nie było, mogłaby tego nie przeżyć.

Po tych wydarzeniach zaczęliśmy szukać ratunku po znajomych. Dostaliśmy kontakt do pielęgniarki, która zna się na leczeniu odleżyn. Pracuje ona w Hospicjum w Będkowie.

Lekarze na Oddziale zakaźnym informowali nas, że żona właściwie już jest wyleczona i żebyśmy się zastanowili, co dalej, sugerowano nam zakład opiekuńczy, żonie potrzebna była intensywna rehabilitacja. W związku z odleżyną nie można było żony przekazać do szpitala rehabilitacyjnego. Pacjenci z odleżynami nie mogą być w pełni rehabilitowani.

Po rozmowie z pielęgniarką, zaczęliśmy się zastanawiać nad pobytem żony w hospicjum. Za pobytem przemówił fakt leczenia odleżyny oraz jednoczesna rehabilitacja. Ponieważ stan neurologiczny się poprawiał z wielkimi oporami przewieźliśmy karetką żonę do Będkowa.

 

BĘDKOWO – HOSPICJUM, OŚRODEK MEDYCYNY PALIATYWNEJ

Żona została przyjęta na Oddział do Hospicjum. Lekarze tam pracujący zlecili nam zakup specjalnych maści do leczenia odleżyn – Fibrolan. Tam też przeszkoliliśmy się jak robić opatrunki. Zalecali nam też naświetlać ranę lampą BIOPTRON. Po zastosowaniu się do wskazówek lekarzy i pielęgniarek odleżyna o wielkości 15x15 zaczęła się goić. Codziennie żona była przewożona do Sali rehabilitacji gdzie była rehabilitowana. Widać było coraz większe postępy, zaczęła sama samodzielnie wstawać i siadać na łóżku, nogi były coraz bardziej silniejsze, lecz stopy nadal niewładne. Po kilku miesiącach żona zaczęła chodzić o chodziku. W ośrodku pracował również neurolog, który również badał żonę i stwierdził, że jej stan neurologiczny się poprawia, że nerwy są jeszcze słabe, ale istnieje szansa na wyzdrowienie. Tym bardziej moja żona całą energię i siły przeznaczała na rehabilitację.

W międzyczasie były święta Bożego Narodzenia. Mogliśmy zabrać żonę na święta do domu do Obornik Śląskich. Wypożyczyliśmy specjalne łóżko, kupiliśmy materac antyodleżynowy. Małgosia po tylu miesiącach nareszcie w domu., stara się być samodzielna, lecz w dalszym ciągu ma silne bóle kręgosłupa, które przeszkadzają jej w pełni radować się ze świąt. Siedzi na wózku, co chwila musi się położyć.

W między czasie z kontrolną wizytą do żony przyjeżdża ordynator z Będkowa wraz z pielęgniarką. Dr przegląda dokumentację od początku leczenia mojej żony i poddaje w wątpliwość chorobę Gilberta-Berieo. Stwierdza jak również jest zdziwiony, że nikt żonie nie zbadał kręgosłupa, że w Klinikach mają swojego konsultanta(neurologa) i będzie się starał zrobić rezonans i stwierdzić przyczynę choroby. Znów zasiano w nas niepokój, że jednak coś z kręgosłupem, o czym sugerowałem już wcześniej lekarzom, żeby przyjrzeć się dokładniej i w końcu zbadać ten kręgosłup, od którego wszystko się zaczęło. W styczniu Małgosia wraca do Będkowa, udaję się do ordynatora w celu uzgodnienia badania kręgosłupa, o którym to wspominał podczas wizyty i dowiaduję się jest kosztowne i że trzeba mieć skierowanie. Zobowiązuję się zapłacić a skierowanie załatwię prywatnie. Zauważam, że Pan dr nie za bardzo był zadowolony z takiego obrotu sprawy, zaczął mnie odwodzić od tak przedstawionej sprawy. A mianowicie, że on już sprawę konsultował z kimś tam (????), że jest to niepotrzebne, że wszystko idzie w dobrym kierunku a nawet wymknęło się Panu dr., że zna Panią dr Marczyńską z neurologii w Świdnicy. Żona w Będkowie była jeszcze kilka miesięcy, ja załatwiłem skierowanie na rezonans, natomiast pan dr ordynator nalegał żeby wypisać żonę do leczenia domowego, motywując to, że jeszcze złapie, jakąś bakterie i będzie krok do tyłu. Odleżyna goiła się, rehabilitacja przynosiła efekty, w tym przypadku dr miał rację.

 

WROCŁAW – SZPITAL KOLEJOWY, ODDZIAŁ CHIRURGI PLASTYCZNEJ

W marcu z odleżyny zniknęła martwica. Jedziemy do Szpitala Kolejowego w celu konsultacji (z polecenia prof. Gładysza) w sprawie wykonania przeszczepu. Ordynator Oddziału chirurgii plastycznej zgodził się przyjąć żonę na Oddział i wykonać przeszczep skóry na odleżynie w trybie pilnym. Zabieg zostaje wykonany 19 marca. Przeszczep w większej części się przyjął, żadnych powikłań po zabiegu nie ma, Małgosia na Święta Wielkanocne wychodzi do domu w Obornikach.

Jest szczęśliwa. Przeszczep się goi, zaczyna coraz więcej chodzić z balkonikiem, bardzo chce być samodzielna, i coraz bardziej jej to wychodzi.

 

TRZEBNICA - POWIATOWY SZPITAL, ODDZIAŁ WEWNĘTRZNY

10.04.2010 żona, jak co dzień wychodzi z naszą pomocą przed dom, żeby pospacerować z balkonikiem. Nagle się zachwiała i o mało nie upadła. Chce wrócić do pokoju, położyć się w łóżku. Zasnęła. Po dwóch godzinach budzi się, źle się czuje. Zaczyna coś dziwnie od rzeczy mówić, dostaje dreszczy. Mierzymy temp. Jest 39. Dzwonimy na pogotowie. Lekarka pogotowia stwierdza obustronne zapalenie płuc. Pogotowanie zabiera żonę do szpitala w Trzebnicy. Zostaje przyjęta na Oddział wewnętrzny. Jest sobota, weekend. Dostaje leki przeciwgorączkowe, antybiotyki, temp od razu spada. W poniedziałek wykonano RTG, zapalenia płuc nie wykazano, posiew moczu – bakteria, następna diagnoza to nie zapalenie płuc a infekcja dróg moczowych. Dołożono drugi antybiotyk, zaczyna działać, wyniki się poprawiają. Po dziesięciu dniach żona zostaje wypisana do domu. Jej stan się poprawił, znów odetchnęliśmy. Znów dom i rehabilitacja z balkonikiem. Stan taki trwa ok 10 dni. Znów gorączka, pogotowie, pobyt na Oddziale wewnętrznym w Trzebnicy. Posiew krwi wykazał zakażenie gronkowcem złocistym, złe wyniki badań. Podano antybiotyk, stan poprawia się, pobyt w szpitalu około tygodnia. W wypisanie stwierdzono – sepsa gronkowcowa i dziwnie po tygodniu wyleczona. Po kilku dniach znowu gorączka. Żona jest załamana, wzywamy prywatnie lekarzy. Nie pomaga na długo. Po kolejnych kilku dniach żona dostaje znów bardzo wysokiej temperatury.. Przyjeżdża pogotowie, mam skierowanie lekarza pierwszego kontaktu do szpitala zakaźnego na Koszarową, tam gdzie niby wyleczoną żonę z sepsy. Na izbie przyjęć lekarz po wnikliwym obejrzeniu dokumentów z poprzednich pobytów żony w Trzebnickim szpitalu, na Oddział nie przyjmuje, kierując żonę do Trzebnicy, aby tamtejsi lekarze dokończyli skończyli leczenie (na nic obietnice prof., że jakby coś się z żoną działo to służy pomocą). Karetka odwozi żonę do Trzebnicy. Oddział wewnętrzny, opieką nad żoną zajmuje się już inny lekarz , pani dr Brodnicka. Znów posiew krwi wykazuje gronkowca w krwi, wysokie CRP. Pani dr zaczęła wnikliwie studiować dokumentację żony i stwierdza, że szpital zakaźny żony z gronkowca nie wyleczył. Wykonuje sporo badań, min RTG kręgosłupa, który porównuje w konsultacji z ortopedą ze zdjęciem żony sprzed kilku lat. Stwierdzają, że gronkowiec na 90% jest w kręgosłupie, że zniszczony jest jeden krąg, który nadaje się już tylko do wymiany.

 

WROCŁAW – AKADEMIA MEDYCZNA, ODDZIAŁ NEUROCHIRURGII

Po takiej diagnozie zaczęliśmy szukać ratunku wśród znajomych. Polecono nam szpital A.M. we Wrocławiu, i dr Załuskiego i tam też żona została przyjęta. Pomimo usilnych nalegań Ordynatora Oddziału Wewnętrznego w Trzebnicy, żeby żonę przewieźć do Szpitala w Kamiennej Górze, tam gdzie zaczął się nasz horror, że niby tam są dobrzy fachowcy i na stanach zapalnych kręgosłupa to tylko oni się znają, że zna dobrze szefa tego szpitala i tylko tam żonę wyleczą (tylko, dlaczego nie zaczęto leczenia od razu doprowadzając Małgosię do takiego stanu). Ostatecznie o wyborze kliniki zdecydowała żona, ponieważ panicznie bała się powrotu do tego szpitala, gdzie ledwie uszła z życiem.

Małgosia zostaje przyjęta do kliniki Neurochirurgii w Akademii Medycznej we Wrocławiu. Żoną zajął się dr Z. wraz z dr H. Najpierw wykonano badania: rezonans, tomograf komputerowy, wykonano biopsję kręgosłupa. I znów gronkowiec w krwi.

Stwierdzono rozległy stan zapalny kręgów. Kręgi te po prostu nie istniały, były miękkie. Zastosowano antybiotykoterapię i zlecono żonie 60 seansów w komorze hiperbarycznej.

Po tym leczeniu stan żony zaczął się poprawiać. Po trzech miesiącach zdecydowano się na operację. Żonę wypisano do domu, aby odetchnęła po długim miesięcznym pobycie w szpitalu, tam miała czekać na telefoniczną informację w sprawie terminu operacji.

Termin uzgodniono, pierwszy zabieg odbył się 22.10.2010.

Operacja ta miała być dwuetapowa. Najpierw żonę zoperowano od tyłu wstawiając stabilizację tytanową, po wygojeniu się – operacja druga od przodu – usunięcie uszkodzonych kręgów i podparcie konstrukcji tytanowej kością strzałkową. Drugą operacje wykonano 17.01.2011, lecz wypadła niepomyślnie. Zrezygnowano z usunięcia kręgów z powodu dużych zrostów (zbyt długo trwał stan zapalny), co mogłoby skutkować uszkodzeniem aorty lub przewodu moczowego. Zdecydowano leczyć żonę farmakologicznie. Małgosię do domu wypisano z zaleceniem dalszego leżenia.

 

Czytajcie wywiad z mężem Małgorzaty -

Wezwałem do szpitala karetke, żeby moja żona nie umarła

 

Oraz o tym, jak skończyła się sprawa!

 

Tagi:

lekarz ,  lekarze ,  zdrowie ,  choroba ,  Małgorzata Król , 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót