Partner: Logo KobietaXL.pl

Twój syn ma 11 lat, córka 7, 5 roku. Skąd taka decyzja, żeby nie posyłać dzieci do publicznej szkoły?

Wpływ na to miało wiele czynników. To był mój pomysł, mąż miał wiele wątpliwości. Były pytania, czy damy radę, czy podołamy takiemu wyzwaniu. Do tego dochodził aspekt finansowy, zrezygnowałam z pracy. To też było trudne, bo musimy żyć z jednej pensji i czasami jest ciężko. Ale uznaliśmy w końcu, że taki model edukacji będzie dla naszych dzieci lepszy. Syn chodził do leśnego przedszkola, zajęcia odbywały się na łonie przyrody. Była tam jurta, w której dzieci mogły posiedzieć, w zimie się ogrzać. Ale poza tym były cały czas na świeżym powietrzu. Ja tam bywałam z córką jako wolontariuszka. W tym przedszkolu podąża się za dziecięcymi potrzebami, dzieci decydują, w co się chcą bawić. Same rozwiązują konflikty, opiekun wkracza, tylko kiedy jest potrzebny. To zupełnie inna formuła. No więc pytałam sama siebie, czy chcę syna wtłoczyć w ramy zwykłej szkoły po takich doświadczeniach. Uznałam, że nie chcę.

Można uczyć się w inny sposób.

 

Może miałaś też łatwiejszy wybór, bo sama jesteś nauczycielką?

Tak, jestem polonistką, skończyłam też studia podyplomowe z zakresu nauczania matematyki. Pracowałam w szkole podstawowej, znam na wylot problemy związane z edukacją. Moje wykształcenie jest pomocne, ale nie o to do końca chodzi w domowym nauczaniu. Zaraz o tym opowiem. Chcę tylko, żeby była jasność, że dzieci, które uczą się w domu, są formalnie przypisane do jakiejś szkoły systemowej, której dyrektor wyraża zgodę na taka formę nauki. Co roku też muszą zdawać egzaminy z podstawy programowej. Tak więc jest jakiś nadzór nad tym, czy nauka domowa przynosi efekty. Ale nikt nie sprawdza, jak się ona odbywa, a to daje duże pole manewru. Mój pomysł na edukację domową nie polega na uczeniu dzieci, tak jak to jest w szkole. Ja je wspieram w zdobywaniu wiedzy, obserwuję na co są gotowe, inspiruję, idę za ich możliwościami. Syn na przykład zdecydowanie wolał matematykę, niż naukę czytania i na niej się skupialiśmy. Jednocześnie podsuwałam mu komiksy, coś co mogło go zainteresować i skłonić do czytania. W pewnym momencie zaczęły go ciekawić uliczne szyldy i tablice. W ten sposób sam nabrał chęci do nauki liter. U córki było odwrotnie, początkowo o wiele bardziej interesowało ją czytanie i pisanie, choć z czasem to się zmieniło.

Agnieszka chce dzieci inspirować, a nie uczyć, jak w szkole. Foto Joanna Partyka

 

Musisz być omnibusem, żeby nauczać wszystkich przedmiotów?

Wcale nie muszę. Są podręczniki, a poza tym chodzi mi o to, by dzieci umiały same szukać potrzebnych informacji w internecie czy w książkach, które mamy w domu lub wypożyczamy z biblioteki. Jest wiele możliwości. My dużo czasu spędzamy poza domem, chodzimy na spacery, jeździmy na wycieczki, odwiedzamy ciekawe miejsca, spędzamy czas z ludźmi, którzy mają różne pasje. Dlatego dzieci dużo wiedzy o świecie zdobywają podczas działania, a nie typowych lekcji.

 

Ile czasu dziennie musisz dzieciom na naukę poświęcić?

Synowi w IV klasie około 2 godzin dziennie, córce w nauczaniu początkowym wystarczy pół godziny dziennie. Ja nie tracę czasu, jak w typowej szkole, na uciszanie klasy, sprawdzanie obecności czy tłumaczenie po kilka razy tego samego. Stąd ilość czasu potrzebna na moją pracę z dziećmi jest znacznie mniejsza niż podczas lekcji w szkole. No i dzieci potem pracują same. Jeśli syna zainteresowała na przykład bitwa pod Grunwaldem, to już sam szuka sobie dodatkowych informacji na jej temat. Ma też czas, by zgłebiać tematy, których nie obejmuje podstawa programowa. Ale to tylko część zalet edukacji domowej. Jestem cały czas z dziećmi, nie musimy się nigdzie spieszyć. Czasami córka przychodzi do mnie rano do łóżka i mówi mi, że fajnie tak poleżeć. Bo my niczego nie musimy robić z zegarkiem w ręku. Oszczędziłam dzieciom porannego poganiania i pośpiechu.

Ale jest też druga strona medalu. Bywam zmęczona ciągłym przebywaniem z dziećmi, brak mi przestrzeni dla siebie. Czuję też odpowiedzialność za kontakty moich dzieci z rówieśnikami, więc dbam o relacje z rodzinami, które mają dzieci w podobnym wieku i regularne spotkania. No i jak mówiłam, to wyrzeczenie finansowe, bo brakuje tej mojej pensji w domowym budżecie.

Decyzje podjęłi wspólnie z mężem i nie była łatwa.

Nie czujesz się też wyrzucona z rynku pracy?

Owszem, mam czasami takie myśli. Ale ze szkoły odeszłam z ulgą, nie chciałam dalej tam pracować. Wybrałam bycie mamą i dbanie o rozwój swoich dzieci. Mam też poczucie, że czas z nimi bardzo wiele mnie nauczył i dał przestrzeń na osobisty rozwój, co może mi pomóc zrealizować zawodowe marzenia w przyszłości. Zaś moje dzieci dzięki wybranemu przeze mnie i męża modelowi edukacji doskonale znają swoje potrzeby, rozpoznają uczucia, emocje. To jest główny mankament zwykłej szkoły, w której nauczyciele nie mają czasu na poświęcenie uwagi tym niezwykle ważnym aspektom. Moje dzieci wiedzą też, co je interesuje. Nie boją się zadawania pytań i wyrażania własnego zdania. Oszczędziłam im też przemocy rówieśniczej, co jest ogromnym problemem w dzisiejszych szkołach. Jest więc wiele zalet nauczania domowego. Są rodzice, których dzieci są w edukacji domowej, choć obydwoje pracują i to też jest do pogodzenia. Ale nie łudźmy się, nie każdy się do tego nadaje. I nie powiem nikomu, żeby się takiego zadania podjął dla dobra dziecka, bo to powinna być indywidualna decyzja. Ja sama mam nadzieję, że z każdym rokiem moje dzieci będą potrzebować coraz mniej wsparcia w nauce. Nigdy też nie zakładałam, że edukacja domowa jest jedyną możliwością. Być może przyjdzie taki czas, że zadecydujemy o nauce w szkole stacjonarnej.

W nauczaniu domowym jest czas na wszystko.

Polska szkoła ma się zmienić. Śledzisz te nowe projekty?

Śledzę, ale mniej skupiam się na proponowanych zmianach, a bardziej na tym, jak próbuje się je wprowadzać. Kolejny raz jest to działanie odgórne. Nie ma potrzeby dialogu. Nie ma wspólnego z nauczycielami i rodzicami zastanowienia się nad tym, czego chcemy od edukacji i jak możemy się nawzajem wspierać dla dobra naszych dzieci. A w moim odczuciu to jest kluczowe. Nie chodzi o to, by każdy kolejny rząd wprowadzał swoje zmiany, tylko byśmy mieli spójną wizję, którą można będzie realizować przez lata. Zmiany powinny być gruntownie przemyślane i wprowadzane z rozmysłem. Edukacja to nie garnek z zupą, żeby w nim ciągle mieszać.

 

Rozmawiała Magdalena Gorostiza

 

Tagi:

dziecko ,  szkoła ,  edukacja , 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót