Partner: Logo KobietaXL.pl

Rozmawiałyśmy kiedyś na temat finansów i kobiet. Powiedziałaś mi wówczas, że wiele kobiet ma problem z pieniędzmi. W dodatku kobiety z reguły maja mniej pieniędzy niż faceci. Skąd to się wzięło?

Na to, dlaczego kobiety generalnie mają do dyspozycji mniej pieniędzy niż mężczyźni można spojrzeć z bardzo wielu stron i perspektyw. Socjologia, gender studies, antropologia kulturowa rozpracowały ten fenomen do najmniejszego elementu, pokazując nam jak uwarunkowania społeczne, podłoże religijne, tradycyjny podział ról, wpływają na to, że - przytoczmy statystyki, w Unii Europejskiej, różnica między wynagrodzeniem godzinowym mężczyzn i kobiet, na analogicznych stanowiskach wynosi ponad 12%.

Mnie jednak interesuje psychologiczne, emocjonalne podłoże tej sytuacji i lekcje, które na temat pieniędzy jako kobiety wynosimy z domu.

Bo to jest tak, że jako kobiety - celowo będę generalizować - trochę jakby boimy się pieniędzy. Że nas zepsują. Że wydobędą z nas jakieś potworne cechy charakteru i osobowości, które kulturowo mogą być jeszcze do zaakceptowania u mężczyzn, ale zdecydowanie już nie u kobiet.

Mam tu na myśli agresję rozumianą, jako parcie do przodu, skoncentrowanie na celu, na skuteczności, pewną bezwzględność, może nawet okrucieństwo, nieliczenie się z człowiekiem.

Niesiemy globalnie takie przekonanie, że pieniądze, zwłaszcza te większe pieniądze, mają taką właściwość psucia ludzi. Że z dobrych ludzi robią potwory. A to nie do końca jest prawda. Dostęp do noża z nikogo nie robi nożownika, a do zapałek podpalacza. Ale jeśli osoba o takich skłonnościach “dopadnie” swoje narzędzie, wtedy ma czym wyrządzać krzywdę i szkodzić. Czy zatem to na pewno pieniądze zmieniają człowieka?

Słuchałam ostatnio wywiadu z mężczyzną, który odszedł z kapłaństwa, czyli przestał być księdzem. Bardzo ciekawie mówił o tym, jak dostęp do łatwych i szybkich pieniędzy na plebanii, zaczął go “psuć”. Kupował coraz droższe samochody, coraz lepsze buty, pracował dla hospicjum a rozbijał się po mieście taksówkami za niebotyczne kwoty i …czuł coraz większą pustkę. Tylko, czy aby na pewno winą za to można obarczyć pieniądze, które są przecież, jeśli przywrócić im właściwie miejsce i proporcje, po prostu środkiem płatniczym i pewną umową społeczną, która pozwala regulować ludziom ich wzajemne zobowiązania? Czy może raczej wina leżała po stronie systemu, który odrywa zdrowego mężczyznę od rodziny, od bliskich relacji, od seksualności, skazuje go na samotność, rozleniwia go życiowo - ma uprane, ugotowane, ma zdjęte z głowy płatności i podatki. Czy w tym wypadku to system deprawuje i unieszczęśliwia, czy pieniądze?

Jak się więc okazuje, pieniądze to jednak problem. Prowadzisz warsztaty na ten temat i nie brakuje chętnych.

W mojej pracy z nastawieniem wobec pieniędzy, z budowaniem - choć to sformułowanie na początku ludzi zwykle śmieszy - relacji z pieniędzmi, zajmujemy się zdejmowaniem, odklejaniem od pieniędzy tego, co do nich nie należy. Co jest kulturową nakładką, nawisem, a co robi pieniądzom i nam niedźwiedzią przysługę. Kiedy pracuję z kobietami, które budują swoje biznesy wokół “miękkich” umiejętności - uczą jogi, medytacji, pracy z ciałem, albo są konsultantkami medycyny chińskiej lub ajurwedy, ale z jakiegoś powodu utykają w swoim rozwoju biznesowym, zatrzymują się na jakimś niezbyt dla nich satysfakcjonującym suficie, to gdy zaczynamy w tym kopać głębiej okazuje się, że to, czego najbardziej obawiają się w związku z pieniędzmi, to to, że ktoś z zewnątrz uzna, że zależy im tylko na kasie. Że robią swoją pracę tylko dla pieniędzy. W efekcie robią bardzo wiele, by to podejrzenie od siebie odsunąć. Strategii jest wiele: zaniżanie stawek, kopanie dołków pod swoim marketingiem, ukrywanie się ze swoją pracą w myśl zasady: kto chce, to mnie znajdzie, niepokazywanie się w social mediach itp. Wyobrażasz sobie? Kobiety potrafią nieświadomie sabotować swoje biznesowe przedsięwzięcia, byle tylko bliżej nieokreślony ktoś nie pomyślał, że są materialistkami, że poświęcają dobro rodziny na ołtarzu mamony. Zwłaszcza w tak zwanych wsparciowych i pomocowych profesjach, to jest szczególnie widoczne.

Kobieta ma służyć, wspierać, matkować, ale jeśli ma na tym zarabiać, to tylko do jakiegoś poziomu, takiego który nie kłuje innych w oczy, nie jest przesadny.

Czyli kobieta nie powinna kulturowo mieć dużo pieniędzy?

Kobieta zarabiająca duże pieniądze jest podejrzana, zresztą podobnie, jak kobieta, która dysponuje dużymi pieniędzmi męża, czy partnera. Na razie nie mieści nam się w głowie, że mąż może dysponować dużymi pieniędzmi żony lub partnerki, ale przypuszczam, że mechanizm byłby podobny.

Na taką kobietę patrzy się, w najlepszym przypadku, jak na krwawą Lady Makbet - że jest okrutnicą, która dla pieniędzy zdeprawowała przyzwoitego mężczyznę. Zapewne jest też okropną matką, jeśli w ogóle jest.

Inna łatka, to że jest pijawką, która żeruje na majątku pracowitego, przedsiębiorczego mężczyzny. Siedzi w domu, nic nie robi, co najwyżej z jego złotą kartą kredytową wypada do ekskluzywnych butików.

Tu otwierają się kolejne i kolejne szufladki pełne przekonań i uprzedzeń. Na przykład taka, że kobiety mając do dyspozycji duże pieniądze wydają je na głupoty, na fatałaszki, kosmetyczki i te słynne “waciki”. A praktyka pokazuje, że zamożne żony, często zakładają fundacje, wchodzą w działalność dobroczynną, same zaczynają inwestować, rozkręcać swoje biznesy, tylko że to jakoś nam ginie z pola widzenia. Łatwiej jest poruszać się w wyświechtanych ramach starych przekonań.

Nic dziwnego, że jako kobiety przeczuwamy ten brak społecznej akceptacji dla naszych pieniędzy i jesteśmy w stanie zrobić bardzo wiele, żeby ich nie mieć, albo mieć tyle ile jest w stanie “wytrzymać” nasze otoczenie.

 

Agata: Kobieta zarabiająca duże pieniądze jest podejrzana.

 

 

Co za tym się kryje?

To oczywiście są głęboko schowane, nieświadome mechanizmy, które wpływają na to, jak sterujemy swoją karierą, jak rozwijamy nasze działalności, jak wyceniamy swoją pracę czy rękodzieło.

Często kobiety, z którymi pracuję w ogóle nie chcą mówić o pieniądzach, wolą mówić, nieco ezoterycznym językiem, o obfitości, o przepływie energii, o dobrostanie. Tak jakby samo mówienie o pieniądzach już samo w sobie było jakoś zagrażające i podejrzane.

Zresztą, ja lubię mówić, parafrazując znane powiedzenie, że jeśli wydaje się, że chodzi o pieniądze, to chodzi o wiele innych rzeczy: o poczucie własnej wartości, o pozwalanie sobie na przyjemność, o zgodę na bycie widzianą, o zgodę na bycie nieakceptowaną czy nielubianą. Kobiety od małego formowane do spełniania oczekiwań: “zachowuj się tak i tak, mamusia i tatuś będą cię kochać” - to się przenosi na relacje społeczne i na to czy i jak zarabiamy pieniądze. Krótko mówiąc, jesteśmy w stanie przykręcić sobie kurek z pieniędzmi, żeby być lubianymi. Bardzo pokrętna logika.

Na warsztatach pytam często kobiety, co im robi zestawienie w jednym zdaniu słów: kobieta i lekko. Skojarzenia są oczywiste: kobieta lekkich obyczajów. Pominę już to, że to jakaś XIX-wieczna figura, która ma się nijak do dzisiejszej obyczajowości, ale ta konotacja jest bardzo silna. A jeśli jeszcze dorzucimy tu do kompletu pieniądze, to robi się już z tego niestrawna mieszanka.

 

I to powód do strachu?

Tak. To pomieszanie pieniędzy, kobiecości i seksualności, to jeden z powodów, dla którego kobiety nie lubią i boją się sprzedawać - także swoje wyroby i usługi. Z jednej strony kojarzy się to ze sprzedawaniem siebie - zresztą jako kobiety mamy problem z odklejeniem się od swojej pracy, utożsamiamy ją ze sobą, mówimy o niej “moje dziecko” - no więc nic dziwnego, że nam sprzedawanie siebie lub swojego dziecka, nie idzie, prawda? Z drugiej, wzorzec sprzedającej kobiety, jest kulturowo mało atrakcyjny. Przekupka! Handlara. Żadna z nas nie chce nią być i nie chce być za nią brana, tak jakby to było uwłaczające. Za mężczyznami stoi kilkusetletnia tradycja kupiecka - sklepy bławatne, składy towarów kolonialnych. I choć historia pokazuje, że były wśród kupców także nieliczne, ale jednak, kobiety, to jednak sprzedający mężczyzna pozycjonuje się w naszej zbiorowej wyobraźni inaczej niż sprzedająca kobieta. Jego do handlu pchała potrzeba podboju świata. Ją, aż do tej ostatecznej formy handlu sobą - bieda, konieczność wyżywienia siebie i dzieci. Te wzorce mamy głęboko zakodowane i one wciąż mimo że mamy XXI wiek pracują i przekładają się na to, jak mamy z pieniędzmi.

Znasz też przypadki z drugiego bieguna, są kobiety, które żądają horrendalnych pieniędzy, choć ich oferta jest mówić kolokwialnie, kiepska. Są kobiety, które nijak nie potrafią utrzymać pieniędzy przy sobie. Wydają wszystko. Jaka jest przyczyna takiego zjawiska?

Toksyczna relacja kobiet z pieniędzmi może mieć różne oblicza. Czasem trafiają do mnie kobiety, które deklarują, że kochają pieniądze, że uwielbiają je mieć, tylko że ta ich miłość do pieniędzy przyjmuje charakter kompulsywnego wydawania, niemal co do grosza, wszystkiego co wpłynie na ich konto. Trudno jest oczywiście generalizować, bo taka nadmierna konsumpcja może kompensować emocjonalną pustkę, samotność i brak bliskich relacji, ale czasem to wydawanie wszystkich pieniędzy na początku miesiąca jest bardzo podstępną i zawoalowaną strategią emocjonalnego autosabotażu. Tak jakby kobieta mówiła do siebie w ten sposób: “tak bardzo cię nienawidzę, że pozbawię cię poczucia bezpieczeństwa, które dają pieniądze”. No bo jeśli już piątego jest bez grosza przy duszy, to przez kolejne dwadzieścia pięć dni danego miesiąca, będzie w stresie, zadłużaniu się, złych myślach o sobie. To jest taki kaliber uwikłania w relacji z pieniędzmi, który kwalifikuje się na terapię, bo często korzenie takich zachowań są w przemocowym domu rodzinnym, trudnej relacji z rodzicami, zdruzgotanego w dzieciństwie poczucia własnej wartości. Pieniądze są tylko i aż papierkiem lakmusowym dużo większych i głębszych problemów i tematów.

A te skrajne postawy – chęć zarabiania jak najwięcej bez względu na rodzaj oferty?

To jeszcze inny przypadek zaburzonej relacji z pieniędzmi. Jest taki trend w biznesowych coachingu, żeby w nieskończoność windować stawki, nawet jeśli nie ma to uzasadnienia w wartości oferty. Tak jakby to wysokie stawki miały budować ekspercki wizerunek, nie na odwrót. Zresztą, gdzie jest powiedziane, że ekspertka ma być w swoich stawkach niedostępna dla ludzi zarabiających przeciętne pieniądze. To jest pułapka elitaryzmu i narcystyczne oblicze biznesu. Ja w tym widzę próbę dosztukowania swojej wartości, dodania jej sobie poprzez jedno zero w cenie. To oczywiste, że osoba z doświadczeniem na rynku zarabia więcej niż ktoś kto dopiero zaczyna, ale czy to zawsze jest zasadne? Czy tytuł profesorski z danej dziedziny powinien się odzwierciedlać w cenie i być jedynym kryterium? Czy profesurą gwarantuje nieomylność? Wywodzę się ze świata naukowego i wiem, że nie, a przynajmniej nie zawsze. Znam wiele osób, których stawki są zaporowe, ale jakość tego co oferują nie powala na kolana. Wycena to w ogóle bardzo ciekawy proces. Jak wycenić to co robię? Jak oszacować tego wartość? Lubię zasadę przeniesioną z kultury polinezyjskiej mówiącą o tym, że skuteczność jest miarą prawdy. Ok, pokaż mi jak pracujesz, co mówią o tobie twoi klienci. I czy zawsze miarą sukcesu przekładającego się na cenę muszą być wyniki? Może na cenę mogą wpływać inne jakości, może o wartości tego, co oferujesz może świadczyć sam proces, doświadczenie osób, które się z tobą spotykają, nie koniecznie same osiągi i cele.

No właśnie, ta wycena… Inny problem to kobiety niepracujące. Często uważają, że pieniądze, które zarabia mąż należą wyłącznie do niego. Dlaczego nie umiemy wycenić pracy w domu, która jest ciężką harówką?

Wciąż społecznie uważamy, że praca jest w pracy, a w domu jest tak zwane siedzenie i to przeważnie kobiety “siedzą” w domu. Jednak każdy kto zmierzył się w dorosłym życiu z prowadzeniem domu wie, że ma ono z siedzeniem niewiele wspólnego. W domu jest do zrobienia mnóstwo rzeczy, które są pracą dla fachowców i za zlecenie których na zewnątrz normalnie się płaci i to niemało. Weźmy na przykład organizację eventową typu czterdziesta rocznica ślubu rodziców albo siódme urodziny dziecka. Gdyby chcieć organizację takiego przedsięwzięcia zlecić komuś po rynkowych stawkach, to okaże się, że jest to praca mająca swoją wymierną wartość. Dobrze to sobie uzmysłowić. To samo z praniem, gotowaniem, rozwożeniem członków rodziny po mieście, planowaniem wakacji czy urządzaniem i dekorowaniem wnętrz. To wszystko są rzeczy, którymi zwykle zajmują się kobiety, ale nie są one traktowane jak praca, tylko jak bezpłatne usługi na rzecz rodziny. Kobieta robi za darmo pracę, za którą trzeba by zapłacić cateringowi, pralni, taksówkarzowi, opiekunce do dziecka czy dekoratorowi wnętrz. Dopóki same tak na to patrzymy, dopóty taki system będzie się kręcił. Jeśli same nadamy wartość i uznamy rangę tego wszystkiego, co robimy w domach, często równolegle do naszego etatu lub pracy z wolnej stopy, która wykonujemy z biurka w domu, to nie będziemy już bezrefleksyjnie łykały darmowej i niewidzialnej pracy, tylko jeśli faktycznie weźmiemy ją na siebie, upomnimy się o wyrównanie albo profity np w postaci wynagrodzenia, środków na własne potrzeby i przyjemności, ubezpieczenia czy polisy emerytalne.

Wiele moich klientek robi wielkie oczy, że tak w ogóle można. Lubimy mówić, że w pieniądzach ważna jest równowaga, wymiana, harmonijny przepływ energii. No to pytam - czy to jest w równowadze i energetycznym przepływie jeśli kobieta wykonuje za darmo pracę, którą można by obdzielić pięciu, sześciu, siedmiu fachowców?

Jak więc znaleźć złoty środek?

Lubię mówić, że z pieniędzmi, chociaż nie są żywą istotą, mamy relację. Jeśli je gonimy do upadłego albo przed nimi uciekamy, to znak, że coś nie działa. Jeśli mamy na ich punkcie obsesję, dowartościowujemy się nimi, albo oddzielamy się od nich grubym murem, to znaczy, że coś tu prosi o uzdrowienie. Podstaw pod figurę pieniędzy w swoim życiu jakiegoś człowieka. Czy to jest relacja oparta na szacunku, wymianie, sympatii? Czy lubisz przy nich być? Czy się na nich uwieszasz. Takie ćwiczenie pozwala zobaczyć jak mamy z pieniędzmi i czy ta relacja jest ok, czy coś jej dolega. I jak z każdą relacją: świadomość i dobra wola pracy. Pieniądze lubią porządek, lubią transparentność, uczciwość. Płyną tam, gdzie jest kreatywność, gdzie człowiek lubi siebie i życie. W ustawieniach systemowych mówi się, że pieniądze płyną do żywych, nie do martwych i jest w tym zdaniu ogromna mądrość. Tam gdzie usycha wola życia, gdzie człowiek zasklepia się w sobie, tam wysycha strumień pieniędzy. Inna sprawa, że on jest potrzebny, aby żyć. Zasila życie i sprawia, że ono w ogóle jest możliwe. Daleka jestem od twierdzenia, że pieniądze to tylko kwestia nastawienia i jestem ostatnią osobą, która powie, że medytacje i afirmacje przyciągną pieniądze. Na to jak mamy z pieniędzmi i czy w ogóle je mamy, wpływa bardzo, bardzo wiele czynników, nasz rodzinny kapitał, dziedziczone wzorce, to czego o pieniądzach nauczyli nas najbliżsi, czyli nasi rodzice. Ale zobaczenie swoich schematów, uwikłań, mechanizmów robi wielką robotę i wiemy od czego zacząć ich rozpakowywanie. Harmonia w relacji z pieniędzmi zaczyna się od bardzo szczerego i uczciwego spojrzenia na to, jak się sprawy mają.

 

Rozmawiała Magdalena Gorostiza

 

Tagi:

kobieta ,  pieniądze ,  psychologia , 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót