Fatalne dziedzictwo
- Mam prawie 60 lat, ale demony z mojego dzieciństwa i czasów liceum nadal mnie dręczą – przyznaje Beata. – To, co pamiętam z najwcześniejszych lat, to strach i kłócących się rodziców. Ojciec był wiecznie pijany, ja dla niego byłam tylko „bachorem”, który czegoś chce albo zawadza.
Gdy Beata przyszła na świat, w Polsce była bieda. Ludzie mieli pracę, ale zarabiali mało, z mieszkaniami było bardzo krucho. Rodziny tłoczyły się w mizernych klitkach, często w kwaterach z przydziału w budynkach jakiegoś „wroga ludu”, czyli w nieruchomościach przedwojennych właścicieli. Toalety, w prowizorycznie zaadoptowanych nieruchomościach, były wspólne i obskurne. Pijaństwo mężczyzn, bicie żon oraz dzieci to była norma.
- Rodzina mojego ojca pochodziła z Kresów Wschodnich – opowiada Beata. – Zostali wysiedleni na zachód Polski, zajęli część domu po wygnanych Niemcach. Jak wspominali dziadkowie, na kresach byli panami, mieli dworek i ziemię. Po wojnie stali się nikim. Dziadek oczywiście pił na umór, z tęsknoty po utraconym szlachectwie i majątku. To była dobra wymówka, nic nie robił tylko wysprzedawał co się dało z mizernego majątku, który przywieźli i z tego co zostało po Niemcach. W pijackim amoku wyżywał się na babci. Ona była święta, z oddaniem zajmowała się synami, ich mała córka zmarła podczas transportu na zachód. Pochowali ją gdzieś po drodze. Babcia prała dla ludzi, szyła, dopóki dziadek nie przehandlował maszyny na wódkę, no i żarliwie się modliła. Dziadek na szczęście szybko umarł, zamroczony zasnął w zimie na ulicy, dostał zapalenia płuc i nie przeżył.
Po śmierci agresywnego alkoholika, babcia Beaty myślała, że jej życie będzie lepsze. Nic z tego, ojciec przekazał swoje „szlacheckie obyczaje” synom. Uznali, że nie zamierzają dostosować się do socjalizmu, jako „herbowi” nie będą pracować dla klasy robotniczej. Jedyne do czego zmusił ich system, to odbycie obowiązkowej służby wojskowej.
- Mój tato był bardzo przystojnym, ciemnym blondynem, miał gęste falujące włosy, błękitne oczy i zdrowe zęby – wspomina Beata. – Kobiety za nim szalały, bo potrafił pięknie mówić, a dla obcych pań, był bardzo szarmancki. W końcu szlachectwo zobowiązuje. Gdy ojciec wyszedł z wojska, dostał pracę w zakładzie produkcyjnym, tam poznał moją mamę. Była w szkole zawodowej, miała praktykę w tej fabryce. Ona była z głębokiej wsi, z wielodzietnej rodziny, żyli w nędzy na malutkim gospodarstwie. Jej mama nie potrafiła pisać, a tato ledwie składał litery. Gdy poznała mojego ojca czarusia, który całował ją z galanterią po rękach, opowiadał kwieciście o swojej błękitnej krwi i ogromnym majątku na Kresach, tytule hrabiowskim, zakochała się bez pamięci. Zabierał ją na zabawę, albo do jakiejś spelunki, gdzie pił i snuł przed tą głupiutką nastolatką cudowne wizje o przyszłości w jego dworze, służbie i bogactwie. Też marzyła, by zostać hrabiną.
Czary błękitnego ptaka
Szybko matka Beaty zaszła w ciążę, choć adorator przysięgał, gdy uprawiał z nią seks, że nic nie będzie, bo „uważa”. Potem oskarżał dziewczynę, że specjalnie złapała go na „brzuch”. A ona, zorientowała się, że dziecko w drodze, gdy zaczęło się ruszać. Musiała wyjść za mąż, gdyby wróciła z dzieckiem na wieś, ojciec by ją zakatował. Płaczem i błaganiem uprosiła przyszłą teściową, aby jej syn wziął z nią ślub. Teściowa zmusiła mężczyznę do ożenku, miała nadzieję, że może dziecko go zmieni i przestanie pić.
Niestety, już na bardzo skromnym weselu nowożeniec upił się na umór. Był w ciągu przez tydzień. W tamtych czasach w zakładach pracy przez palce patrzyli na pijanych pracowników. Dlatego przez dłuższy czas alkoholizm uchodził mu płazem. Po narodzeniu syna otrzymał nawet pokój z kuchnią od zakładu. Ale małe dziecko nie poruszyło jego serca. Płacz i nowe obowiązki tylko go irytowały. Uciekał z domu do kolegów od kieliszka. Jego młoda żona nie mogła szybko iść do pracy, miała syna pod opieką. Teściowa załatwiła jej dorywcze sprzątanie na parafii. Mąż pił coraz bardziej, przepijał pensję, wydając ją na wódkę i różne wielbicielki, które lubiły alkohol i nie odmawiały wdzięków przystojnemu „hrabiemu”. Potem zaczął wynosić narzędzia z zakładu, by móc kupować alkohol. W końcu go właśnie za to wyrzucili. Żona była załamana, tym bardziej, że była znowu w ciąży. To za to pierwszy raz mąż ją pobił, zażądał by usunęła „bękarta”. Postanowiła go posłuchać, bała się jego agresji. Jej obrażenia na twarzy zobaczyła teściowa, wymusiła na dziewczynie powiedzenie prawdy. Gdy usłyszała o planach aborcji, zrobiła synowi awanturę, zagroziła, że się go wyrzeknie i go przeklnie w kościele. Wystraszył się groźby matki i odpuścił. Na świat przyszła Beata.
Koszmar dzieci pijaka
Jej dzieciństwo to były lata pełne przemocy, gdy do domu wracał pijany ojciec, zaczynało się piekło. Beata razem z bratem uciekali do babci. Tam też nie zawsze było bezpiecznie, bo młodszy brat ojca był dużo bardziej agresywny, też się upijał, a wtedy robił się niebezpieczny. Lubił dla zabawy znęcać się nad bratankami. Niby dla żartu rzucał w nich nożem, albo próbował przypalać zapalniczką. Broniła ich babcia, ale była już słaba, a on się jej nie bał. Czasami babcia biegła po pomoc do sąsiadów, albo groziła milicją. Gdy nie skutkowało, musieli znowu uciekać, chowali się na zimnym strychu ich kamienicy i tam spali do rana.
- Mój ojciec z bratem połączyli siły – wspomina Beata. – Nie chcieli pracować, więc zaczęli kraść. Słyszałam, że upadli tak nisko, że mieli rozkopywać groby w poszukiwaniu biżuterii. Chciałabym wierzyć, że to tylko plotka. W końcu wpadli na jakimś włamaniu. Wdarli się do sklepu GS, zrabowali wódkę i cukierki. Trafili do więzienia. Jakiś czas był spokój.
- Mama poszła do pracy, my do szkoły – opowiada kobieta. – W domu było czysto, w spokoju jedliśmy obiad, a potem odrabialiśmy lekcje. Dostawałam dobre stopnie w szkole, bo wreszcie byłam przygotowana. To był dobry czas, mama śmiała się i zabierała nas nawet na karuzelę, huśtawki albo na lody na patyku marki Bambino. Pierwszy raz w życiu miałam prawdziwe wakacje. Razem z bratem pojechaliśmy na zakładowe kolonie z fabryki mamy. Zobaczyłam morze, pojechaliśmy na wycieczkę do Gdańska. Byłam szczęśliwa.
Beztroska znikła, gdy w drzwiach ich mieszkania pojawił się ojciec. Wypuścili go przed czasem, dobrze się sprawował. Koszmar pijanego tatusia wrócił.
- Jeszcze tego samego wieczoru mocno się upił – relacjonuje Beata. – A potem zebrało mu się na amory i zaczął ganiać za moją matką, domagać się spełnienia obowiązku małżeńskiego. Uciekliśmy do babci, bo mama nam kazała, sama broniła się przed mężem krzycząc i rzucając w niego czym popadnie. Chyba jej się udało obronić, bo uderzyła ojca w głowę rozgrzanym czajnikiem, który stał na gorącej płycie kuchni węglowej. Ojciec z poparzeniami i raną na czole trafił do szpitala.
Gdy go zaleczyli, przez jakiś czas obrażony i upokorzony mężczyzna, nie wracał. W więzieniu nawiązał nowe kontakty z drobnymi bandziorami. Łapał się jakiś dorywczych prac, pomieszkiwał u aktualnych kochanek albo w jakiejś melinie.
Zmierzch bogów
Koszmar rodziny Beaty trwał latami. Ojciec mógł wracać do domu kiedy chciał. To mieszkanie było jego, poza tym był tam przecież na stałe zameldowany. Żona nie mogła go wyrzucić, a przemoc domowa nie była wówczas traktowana poważnie przez organy ścigania.
- Gdy podrośliśmy, a on w pijanym widzie zaczynał atakować mamę, stawaliśmy w jej obronie – opowiada Beata. – Jego wściekłość przenosiła się na nas. Nadal był silny, bił nas gdzie popadnie. Uciekaliśmy nawet przez okno, dobrze że mieszkaliśmy na wysokim parterze. Szłam potem do szkoły brudna, wymięta, z książkami i zeszytami z poprzedniego dnia. Wszyscy wiedzieli, co się u nas wyprawia.
W tym czasie wujek, brat ojca, wdał się po pijanemu w bójkę. W ruch poszedł nóż. Poważnie poranił innego pijaka, który okazał się działaczem partyjnym. Dostał surowy wyrok. W więzieniu też był agresywny, ale tym razem to on dostał „kosę” i nie przeżył. Beata mogła już bez strachu odwiedzać babcię, uczyła się w jej mieszkaniu do egzaminu licealnego. Marzyła o tej szkole, chciała coś w życiu osiągnąć. Udało jej się.
Nadszedł dzień, gdy domowy terror w jej rodzinie się skończył. Jej brat na tyle podrósł, że gdy ojciec zaatakował żonę, został dotkliwie pobity i wyrzucony na ulicę.
- W domu znowu zapanował spokój – opowiada Beata. – Ale opinia, że pochodzę z patologicznej rodziny była powszechna. To robiło ze mnie łatwą ofiarę. Trafiłam na „drapieżnika seksualnego”, którym był mój nauczyciel od matematyki. Polował na dziewczyny, które nie mogły liczyć na wsparcie i ochronę rodziny. W szkole się o tym plotkowało, ten obleśny typ miał nawet przezwisko „Kotek”, tak właśnie zwracał się do swoich „wybranek”. Nie byłam orłem z matematyki, ale dawałam radę, „słaba trójka”. Wzywał mnie do tablicy, potem dawał trudne zadanie, oczywiście popełniałam błędy i dostawałam „pały”. A on łapał mnie za kark, przyciągał do siebie i mówił, „to co, chyba będziesz musiała zostać ze mną po lekcji, wszystko ci wytłumaczę”.
Zły szeląg raz się przydał
Beata nie była naiwna, rozumiała, czym mogą się skończyć te „prywatne” lekcje. Niestety, gdy miała już kilka ocen niedostatecznych i groziło jej powtarzanie klasy, przyjęła propozycję „Kotka”.
- Szkoła była na tym piętrze pusta – wspomina. – Nauczyciel zamknął drzwi na klucz, aby nam nikt nie przeszkadzał i od razu do mnie ruszył. A ja zaczęłam uciekać wokół ławek. Ganialiśmy się tak kilka minut, on dyszał wściekły, a ja zagroziłam, że będę rzucała krzesłami i piszczała, jeśli mnie zaatakuje. Byłam zaprawiona w walkach z ojcem. On się zaśmiał i powiedział żebym się namyśliła co wolę, powtarzać rok czy jego - po dobroci. Gdy wychodził rzucił; „pamiętaj, tobie nikt nie uwierzy, do następnego razu”.
Beata była załamana. Wiedziała, że „Kotek” miał rację, nie mogła zmienić szkoły, to było jedyne liceum w jej miasteczku. Matka była biedna, nie miała pieniędzy na jej przenosiny do innego miasta. Gdyby złożyła skargę, to „Kotek” by ją zniszczył. Załamana popłakała się u babci. Wszystko jej opowiedziała. Babcia przekonywała, aby nie traciła ducha.
- Wtedy stał się cud – opowiada Beta. – Szłam na następna matmę, jak skazaniec. „Kotek” wezwał mnie do tablicy. Czekałam na kolejny cios i upokorzenie. Ale on dał mi do rozwiązania dość łatwe zadanie. Nawet mi podpowiadał, a potem postawił trójkę z plusem. Byłam w szoku. Gdy wychodziłam ze szkoły zobaczyłam ojca, nawet nie był bardzo pijany. Zawołał mnie i powiedział, że babcia mu powiedziała, co się dzieje, więc pogadał sobie z „Kotkiem”. Dopadł go na ulicy po zmroku. Wyciągnął nóż i zagroził, że jeśli spróbuje jeszcze raz mnie tknąć, to ten nóż wyląduje w jego flakach. Zapewnił, że jemu nie zależy, czy pójdzie siedzieć czy nie. Mnie zamurowało, a ojciec rzucił „trzymaj się” i poszedł. To był pierwszy i ostatni raz w moim życiu gdy zachował się jak prawdziwy tato, stanął w mojej obronie. I obronił mnie, „Kotek” już nigdy nie spróbował. Zdałam maturę na trzy, ale zdałam. Dostałam się nawet na studia. Na każde święta zapalam świeczkę na grobie mojego beznadziejnego ojca, który chociaż raz był tatą i wtedy uratował moją przyszłość i dzięki niemu spelnilam swoje marzenia.



