Partner: Logo KobietaXL.pl

Prosi, żeby nazywać ją Kasia, bo tak zwracali się do niej chlebodawcy.

- Nie lubiłam „pani Katarzyno”, zawsze wolałam Kasię, było tak jakoś mniej oficjalnie – mówi. - A zdecydowałam się sprzątać, bo nie miałam innego wyjścia.

Dziś jest na emeryturze, kiepskiej bo kiepskiej, ale pracować dłużej nie chce. Wyprowadziła się do siostry na wieś, wynajmuje swoje mieszkanie w mieście. Dają radę. Ale wtedy, ponad dwadzieścia lat temu, kiedy zaczęła swoją karierę sprzątającej, miała nóż na gardle. Jest wykształcona, miała niezłą pracę. Ale przyszła choroba i Kasia musiała przejść na rentę. Renta była głodowa, oficjalnie dorobić nie mogła, bo nawet zabraliby ten ochłap. Stwierdziła, że jeszcze sił jej trochę zostało, to pójdzie do ludzi sprzątać.

- Wtedy ten rynek był jeszcze inny, dobrze się na tym zarabiało – mówi. - Taka osoba zaufana, co jest uczciwa, nie kradnie, była w cenie. Ja, bywało, po trzy, cztery domy tygodniowo sprzątałam, a pracowałam sześć dni w tygodniu.

Wie, że nawet teraz dostałaby pracę bez żadnego problemu. Ma plik referencji od różnych ludzi, można zadzwonić do jej byłych pracodawców. Jak odchodziła, to z reguły sama, bo miała dość rożnych wymogów. Choć w jednym domu pracowała przez długie lat piętnaście.

- I o tej rodzinie mówić nie będę – zastrzega na początku. - Wspaniali ludzie, byłam jak rodzina. Nie będę opowiadać o żadnych ich słabostkach.

 

Domy bywały bardzo różne

 

Ale opowie o tych, w których bywała krótko. Tak sobie myśli, że może nawet komuś to pomoże. Bo przecież często kobiety, które zatrudniają kogoś do pomocy, nie zdają sobie sprawy z rożnych rzeczy.

- Że ktoś nie jest wołem roboczym, że nawet jeśli się komuś płaci, to też należy się szacunek – wylicza Kasia. - Że każdy z nas ma gorsze dni, a w domu jak się coś robi i nawet uważa, to szklanka zawsze może się stłuc.

 

I choć w większości domów było w porządku, są takie, do których nie wróciłaby nigdy.

 

Najgorzej bywało u bardzo bogatych

 

Tych domów Kasia nie lubiła najbardziej, choć oczywiście, nie chce generalizować, bo nie chciałaby, żeby ktokolwiek poczuł się dotknięty.

- Może ja miałam takiego pecha – mówi. - Bo przecież wszędzie ludzie są różni.

Ale pamięta dom, hektary marmurów, które właścicielka kazała sprzątać szmatą. Były już mopy, ale ich nie uznawała. Kasi musiała te marmury ścierać na kolanach.

- Nie wiem, o co jej chodził, twierdziła, że mopy robią zmazy – opowiada Kasia. - Mogłam się nie zgodzić, był jeden haczyk. Jak wtedy płacono 8 zł za godzinę sprzątania, ta pani dawała mi podwójną stawkę.

I płaciła jak szwajcarski zegarek, zawsze na czas. I dorzucała jakąś premię. Kasia uznała, że choć krzyż wysiada, to tak naprawdę może sobie jedną robotę odpuścić. Przychodziła do tego domu dwa razy w tygodniu i wreszcie miała więcej wolnego. W końcu zrezygnowała, bo jednak zbuntował się jej kręgosłup.

 

Prezerwatywy rzucali koło łóżka

 

To była para bogatych lekarzy, Kasia przychodziła do nich codziennie. Życzyli sobie mieć „gosposię”, która prała, prasowała, gotowała obiady. Płacili normalną stawkę, ale żona była szalenie chytra. Odliczała Kasi za wszystko – kwadrans spóźnienia, stłuczony kubek. Kasia odeszła, jak stłukły się perfumy. Sprzątała w łazience i spadły. Ale we flakonie była resztka. A pani kazała oddać Kasi za całą butelkę.

- Miałam tego dosyć, bo oni byli okropni – mówi Kasia. - Zużyte prezerwatywy zostawiali na podłodze w sypialni. Dla mnie to trzeba nie mieć wstydu, żeby kazać takie rzeczy po sobie sprzątać.

W domu była też nastoletnia córka. Miała oddzielną łazienkę. Potrafiła zostawić na podłodze brudną podpaskę. Kasia nie rozumiała, jak można się tak zachowywać.

- Ale to tacy nuworysze – macha ręką. - Dorobili się, pochodzili z prowincji, pewnie mieli kompleksy. Pieniądze w głowie poprzewracały.

Więc kiedy dowiedziała się, że ma płacić za flakon perfum, kategorycznie odmówiła i odeszła. Na odchodne powiedziała, żeby swoje prezerwatywy sami sprzątali, bo pewnie nikt inny tego nie zdzierży. Nie poprosiła też o referencje.

 

Różne kobiety i różne zwyczaje

 

Najlepiej sprzątało się u pani Ani. Bo pani Ania przed przyjściem Kasi pucowała cały dom. Żeby wstydu nie było, śmiał się jej mąż.

- I ja pytałam, po co mnie woła? Przecież sama już wszystko zrobiła – mówi Kasia. - Ona na to, że wstyd, żebym brudy cudze oglądała.

Więc u pani Ani myła okna, czyściła czyste i tak szafki kuchenne, prasowała elegancko poskładane pranie. Roboty brudnej nigdy nie było. W przeciwieństwie do tego, co u pani Tereski. Ta druga dwa dni przed przyjściem Kasi zostawiała już dla niej cały bałagan.

- Sterty garów w zlewie, zapuszczone łazienki – mówi Kasia. - Ale ja ją lubiłam. Zawsze mnie przepraszała, że wie, jak jest brudno, ale ona nienawidzi sprzątać. Dostawałam od niej świetne ciuchy w ramach rekompensaty. Bo pani Tereska była zakupoholiczką. Często oddawała mi nowe rzeczy z metkami.

Ileż Kasia słyszała kłótni rodzinnych, szybko rozszyfrowywała układy domowe. Choć wiadomo, że przy obcej osobie ludzie starają się hamować, zawsze przychodził moment, kiedy te hamulce puszczały.

- Wiedziałam, kto w domu rządzi, kto trzyma w garść pieniądze – wylicza. - Były panie, które zwierzały mi się z problemów rodzinnych, ale o tym nie powiem nikomu. Zawsze umiałam dochować sekretów i nie plotkowałam.

 

Potajemnie kupowałam słodycze

 

Raz sprzątała i opiekowała się dzieckiem, które odbierała z przedszkola. Malutka, szczuplutka dziewczynka, wychowywana w ogromnym reżimie. Matka nie dawała jej w ogóle słodyczy, do jedzenia w ramach przekąski był w domu seler naciowy albo marchewka pokrojona w słupki. Dom minimalistyczny, wszędzie bez skazy. Pracodawcy wracali późno, oboje mieli swoje firmy. Kasia dbała o porządek, co nie było trudne, zajmowała się też dziewczynką.

- Szkoda mi było tej małej, no i wiem, że nie powinnam, ale zaczęłam jej w drodze z przedszkola do domu kupować jakieś batoniki – opowiada. - To była nasza słodka tajemnica. Jak ona kochała te chwile, jaka była szczęśliwa. Wiem o tym, bo spotkałam ja wiele lat później. Rzuciła mi się na szyję, to już była pannica. Dalej szczupła, śliczna dziewczyna. Powiedziała, że byłam promykiem jej dzieciństwa.

Opiekunką była tylko raz. Mówi, że to nie na jej nerwy. Co ciekawe, zatrudniła ją synowa tej pani. Znerwicowana, zmęczona. Zajmowała się teściowa, bo mąż miał dosyć własnej matki. A synowa miała dość i teściowej i męża.

- Może dlatego się zgodziłam, ale długo nie wytrzymałam – opowiada Kasia. - Ta kobieta nie chciała mnie w domu widzieć, siedziała zawsze w kącie, naburmuszona, bez słowa. Nic nie chciała jeść ode mnie, ale jak wychodziłam to wszystko zjadała.

Wróciła do sprzątania. Trafiała w różne miejsca. Z reguły się dogadywała. Aż poczuła się zmęczona. Miała dość cudzych domów i cudzych wymagań.

- Komuś może się wydawać, że to prosta praca. Wcale tak nie jest – mówi Kasia. - Sprzątać też trzeba umieć. A przede wszystkim trzeba być elastyczną, bo ludzie są różni. Ja nauczyłam się z góry nikogo nie osądzać. Bo z biegiem czasu „słodkie” chlebodawczynie okazywały się być często zołzami, a te wymagające, kobietami z sercem. No i żadna praca nie hańbi, jak się jest uczciwym i wykonuje ją rzetelnie.

 

Magdalena Gorostiza

 

Imiona zostały zmienione.

Tagi:

praca ,  sprzątanie ,  życie , 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót