Partner: Logo KobietaXL.pl

Rozmawiałyśmy pierwszy raz dwa lata temu, kiedy zamieściłaś na Facebooku wpis o tym, że polskie prawo chroni tak zwanych „alimenciarzy”, czyli ojców, którzy nie chcą płacić na swoje dzieci. Nie jesteś w stanie wyegzekwować alimentów na swoje dzieci od młodego i zdrowego faceta. Co się zmieniło od tamtej pory?

Prawdę mówiąc, u mnie przez te dwa lata nic się nie zmieniło, sprawa w sądzie rodzinnym (o podwyższenie alimentów, które zasądzono gdy dzieci miały rok, a mają już siedem) - trwa od 2019 roku, czyli wkrótce będzie 4 lata (sic!) albowiem pozwany nigdy się nie stawia, podobnie jak jego świadkowie. Aktualnie termin wyznaczono na styczeń 2023 roku. Druga sprawa - w sądzie karnym, za niealimentację - teoretycznie rozpoczęła się w tym roku, w praktyce z trzech terminów żaden nie doszedł do skutku, bo - oczywiście - oskarżony się nie stawia. Formalnie wciąż jest bez pracy i utrzymuje, że nie jest do żadnej zdolny, nie płaci. Tak więc tu się nic nie zmienia i sądzę, że nie zmieni się nigdy. Ja tylko tracę czas i pieniądze na dojazdy, bo mieszkam w Lublinie, a sprawa się toczy w Świdniku, bo zwykle składa on zwolnienia lekarskie dopiero w dniu rozprawy, a więc dowiaduję się na miejscu już o tym, że sprawę znowu przełożono. I tak to wygląda.

 

Jesteś samotną matką, wychowującą bliźnięta. Jak wygląda twoje życie?

Pamiętam, jak bardzo się bałam zostać samotnym rodzicem. Czytałam na forach historie osób, które kładły się o północy i wstawały o 4 nad ranem. Byłam przerażona. Bardzo nie chciałam być taką samotną matką. Niestety, stałam się właśnie taką osobą. Chronicznie zmęczoną, niewyspaną, zestresowaną, bo dzieci dużo chorują, bo wszystko na mojej głowie. Chciałabym tu też zwrócić uwagę na to, że bywają rodzice, którzy nie są w związku, ale mają pomoc drugiego rodzica albo mieszkają z kimś z rodziny. Ja jestem bardzo samotnym rodzicem. Odkąd moje bliźniaki miały 6 miesięcy, mieszkam z nimi sama. Kiedyś przeczytałam wypowiedź jakiejś blogerki, że te początki macierzyństwa są jak tortury w Guantanamo - wyrywanie ze snu, torturowanie dźwiękami, czyli wrzaskiem dzieci, brak posiłków. Trudnością - jest wszystko, każda czynność, nawet najprostsza, jak kąpiel lub korzystanie z WC. Gdy przez lata człowiek nie może nawet w spokoju posiedzieć na tronie, to jest frustrujące i doprowadza do obłędu.

Chorowanie dzieci - a moje są dość chorowite - to są dni, tygodnie bez snu. I najgorsze jest to kumulujące się zmęczenie. Jedno z dzieci ma problemy sensoryczne, czasem rozmowa dwóch osób to już za głośno. Nie mogę włączyć nawet radia, żeby się zrelaksować przy muzyce. Czuję, jak mało mnie w moim życiu, każdego dnia przestaję po kawałeczku istnieć. Czasem mam poczucie, że jestem tylko do zapewnienia dzieciom bytu i opieki nad nimi, a moje życie, moja tożsamość już się skończyły.

Sporadycznie korzystam z pomocy opiekunki. Ale gdy jestem w danej chwili zmęczona albo zdenerwowana, to co? Mam się wstrzymać trzy dni i wtedy sobie odpocznę albo się zrelaksuję? Niestety to tak nie działa. Nie mam więc nawet przestrzeni dla własnych emocji, do życia swoim rytmem, zgodnie ze swoimi potrzebami.

Zapisuję sobie wydatki - bo sama jestem w szoku, ile to wszystko kosztuje! - i złapałam się na tym, że sobie nie kupuję nic. Teraz stworzyłam dodatkową rubrykę w moich zestawieniach: „coś dla siebie” - bo łatwo się o sobie zapomina w nadmiarze obowiązków. Na początku byłam w naprawdę słabej sytuacji finansowej. Miewałam chwile, że dosłownie bywałam głodna. Oni jedli, a ja patrzyłam z nadzieją, że czegoś nie dokończą, żeby zostało dla mnie. Pamiętam, jak rozwadniałam resztkę ze słoiczka dzieci i to była moja zupa.

Wiem, że są organizacje pomocowe i pewnie każdy znajomy kupiłby mi chleb, gdybym o to poprosiła. Ale człowiek w takim permanentnym zmęczeniu nie myśli logicznie. Musiał minąć też czas, że nauczyłam się prosić o pomoc. To trudne dla kogoś, kto zawsze był niezależny. Nie mam nowych ubrań, zawsze - pół żartem pół serio - mówię, że dobrze, że się mieszczę w te sprzed ciąży. Za bardzo mi to nie przeszkadza, bo jestem osobą zero waste, noszę coś aż się rozpadnie. Ale jednak frustruje mnie to, że ja musiałam zrezygnować z mojego życia osobistego, towarzyskiego. W pracy jestem wiecznie spóźniona i sama sobie mam to za złe, bo to jest w moim stylu. Ale po prostu przy dzieciach zawsze „coś” się wydarza i wszystkie moje plany się walą.

 

Do tego dochodzi straszny społeczny hejt na samotne matki, „po co rozkładała nogi”, „pewnie myślała, że łobuz kocha najbardziej” (mój eks, „za moich czasów” pracował w bibliotece uniwersyteckiej, rzeczywiście bardzo gangsterskie zajęcie) itp. Nigdy nie słyszałam, żeby jakiś dłużnik alimentacyjny był hejtowany za to, że ma dzieci albo pytany, po co „robił” dzieci jeśli go nie stać. Co więcej, wielu z nich ma kolejne dzieci w nowych związkach. I zwykle dla dłużników to kolejny argument, żeby na „byłe” dzieci nie łożyć.

 

Dlaczego nie możesz uzyskać tego, co należy się dzieciom?

Alimenty dla moich dzieci zostały zasądzone w listopadzie 2016 roku. Nigdy nie zaczął płacić, po wyroku przynosił ułamkowe kwoty, okraszając je oczywiście wyzwiskami pod moim adresem, że jestem „pieprzoną materialistką obrzydliwą do wyrzygania” (dokładny cytat). Uprzedziłam, że sprawę zgłoszę do komornika. W marcu ’17 - pierwszy i zarazem ostatni raz - otrzymałam pełną kwotę alimentów.

Sprawa została zgłoszona do komornika, który ściągał alimenty od lipca ’17 do końca 2018 roku. Ojciec dzieci zlikwidował konto bankowe, więc alimenty ściągano bezpośrednio z wypłaty od pracodawcy. Były to niepełne kwoty alimentów, bo nie można zająć całej pensji. Minimum wolne od zajęcia komorniczego to obecnie ok. 1800 zł. I to jest jeden z absurdów polskiego prawa, który doprowadza mnie do wściekłości! Od grudnia 2018 nie ściągnięto ani razu alimentów. On już nie pracuje na umowie, a jedynie na czarno i ukrywa dochody. Udaje, że nic do niego nie należy. I jak mówiła, została założona sprawa o niealimentację.

 

Były wszak rządowe obietnice, że nadejdzie pomoc dla matek w podobnej sytuacji...

Rząd szumnie ogłaszał „bat na alimenciarzy”, że będą wsadzani do więzień itd. Dlatego często, gdy mówię komuś, że ojciec moich dzieci nie płaci alimentów, słyszę: „o, to zgłoś, na co czekasz, pójdzie siedzieć”. Rzecz w tym, że zgłosiłam dawno! Efekt? Wyrok nakazowy, czyli bez odbycia rozprawy. W wyroku nakaz płacenia alimentów i zwrotu długu. Oczywiście nie wywiązał się z tego, nadal moje dzieci nie dostały ani grosza. Oprócz tego zasądzono mu 10 miesięcy prac społecznych po 20 godzin tych prac w miesiącu. Rzecz jasna również z tego się nie wywiązał. Teraz założona jest kolejna sprawa karna - czekam na rezultat, ale nie mam dużych nadziei czy złudzeń. Nawet jeśli pójdzie siedzieć, to co? Czy dzieci coś zyskają na tym? Rekordowo jego dług wynosił ok. 50 tys. złotych dla mnie, plus kilkanaście tysięcy złotych dla Funduszu Alimentacyjnego (bo zwykle nie otrzymywałam alimentów z funduszu, gdyż nawet przy moich skromnych dochodach przekraczałam kryteria). Dowiedziałam się jednak przypadkiem, że dostał spadek i tylko chyba dzięki temu dostałam zwrot 30 tysięcy złotych, więc teraz jego dług wobec wobec mnie wynosi około 20 tysięcy zł i co miesiąc zwiększa się o 1400 zł, bo przecież on nie płaci.

 

Masz też fatalne doświadczenia z rozpraw sądowych, to ty jesteś traktowana jak przestępca...

Niestety to prawda, opowiem o sprawie o podwyższenie alimentów. Na rozprawie, mimo przygotowania przeze mnie spisu moich i dzieci wydatków, byłam pytana wyrywkowo np. o koszt syropu na kaszel dla astmatycznego dziecka, mydła, proszku, butów, kurtki. Mimo że mam to wszystko udokumentowane, mam całe segregatory paragonów i faktur. Szczerze mówiąc miałam duży problem z odpowiedziami, bo nigdy nie kupuję jednej rzeczy, lecz - z uwagi na oszczędność czasu, pieniędzy i logistykę - robię zakupy hurtowe, także te z aptek. Gdy po powrocie z rozprawy w domu się zastanowiłam, to ja nawet nie umiałabym na wyrywki podać cen podstawowych produktów, przecież nie kupuje się po jednej sztuce i nie chodzi z odliczoną kwotą. Nie wiem, czy ktokolwiek potrafi tak wyceniać przypadkowe rzeczy. To było żenujące i upokarzające.

Do tego dochodzi stres, sprawa trwała ponad 2 godziny. Druga strona domagała się moich PITów. Uważam, że tak też nie powinno być, bo moje dochody nie powinny rzutować na jego obowiązek alimentacji. Szczególnie, że zapewniałam, że jak widać umiem utrzymać rodzinę, ale to są nie tylko moje dzieci. W efekcie pracując uczciwie ja tylko tracę, a on, kombinując, zyskuje bezkarność.

Dodajmy, że ojciec dzieci nie ma z nimi kontaktu, a to są jego jedyne dzieci. Nie pomaga absolutnie w niczym, spotkany na ulicy udaje, że nas nie zna. On jest w nowym związku, ale to mnie na sprawie wielokrotnie pytano, czy z kimś jestem. Bo oczywiście - to też „ciekawostka” - mnie związek miałby wzbogacać. Choć uważam, że przecież można tylko chodzić na randki i nawet tej osoby nie zapoznać z dziećmi. Tym sposobem moje życie zostało w 100 proc. podporządkowane dzieciom. Zaspokajam ich potrzeby, ale wiadomo - kosztem siebie, zarówno moich pieniędzy, jak i mojego czasu, mojego życia. Tymczasem ta osoba żyje sobie wolna i swobodna pod każdym względem, pracując na czarno i twierdząc, że nie ma żądnych dochodów. Prawdziwe perpetuum mobile, człowiek żyjący powietrzem.

W międzyczasie odbywała się również sprawa o odebranie władzy rodzicielskiej, byłam przesłuchiwana na komisariacie, w domu odwiedzała mnie kuratorka, żeby sprawdzać, co mają moje dzieci, jak mamy wyposażony dom, pytała o moją opinię wśród sąsiadów. Również pytano, czy jestem w związku. Gdy zaprzeczałam, słyszałam - niemal jak groźbę - „i tak to sprawdzimy”. Czułam się jak przestępca. A moje dzieci otrzymują tylko 500 plus, co niejedna osoba też mi niekiedy wypomina. A przecież jest to świadczenie dla wszystkich dzieci bez wyjątku, niezależnie od tego, ilu mają rodziców czy ile rodzice zarabiają.

 

 

Jak widzisz ochronę samotnych matek i ich praw przez pryzmat swojej historii?

Jak widzę? No cóż, czarno to widzę, bo takiej ochrony nie ma w ogóle. Osoby pracujące zawodowo nie mogą liczyć na żadne wsparcie. W dodatku bardzo krzywdzące są stereotypy, krążące memy. Pojawiają się informacje, że warto udawać samotną matkę, pozywając niewypłacalnego faceta na wysokie kwoty, że jakby to się otrzyma z funduszu. Po pierwsze trudno z FA cokolwiek otrzymać, po drugie - niezależnie od zasądzonej kwoty FA wypłaca do 500 zł na dziecko.

Dla samotnych rodziców nie ma żadnych dodatków ani benefitów. I - żeby było jasne - ja ich wcale nie oczekuję. Osobiście jestem przeciwna dodatkom typu 500 plus i uważam, że wsparcie dla rodzin można inaczej realizować, ale to temat na inną dyskusję. Teraz chciałabym tylko, żeby drugi rodzic ponosił odpowiedzialność za swoje czyny, żeby był wysyłany do pracy, a dochód przekazywany dzieciom, żeby jego wolność była ograniczona. Żeby samotna matka nie była traktowana jak roszczeniowa „madka”, ale jak człowiek, który wyrabia kilkaset procent normy, czy tego chce, czy nie.

Chciałabym dodać jeszcze jedną kwestię, a mianowicie fakt, że sądy dzielą koszty utrzymania po pół. Czyli rodzic, który podporządkowuje swoje życie dzieciom i ma znacznie większy wkład w ich wychowanie, musi ponosić takie same koszty, co rodzic, który jest wolny, swobodny i dzięki temu ma też większe możliwości zarobkowe. Co więcej, sytuacja niealimentacji jest właściwie powszechna, czyli w efekcie większość samotnych rodziców nie tylko w 100 proc. opiekuje się dziećmi, ale i w 100 proc. finansuje dzieci. Tymczasem drugi rodzic żyje bez żadnych zobowiązań i bez konsekwencji, okradając własne dzieci i oszukując społeczeństwo. W Polsce ojcowie nie muszą płacić na dzieci, samotna matka musi znieść wszystko.

 

Brzmi to kiepsko, zważywszy na fakt, jak bardzo państwo chroni życie poczęte, a zapomina o dzieciach, które się urodziły, rosną i mają coraz więcej potrzeb.

No cóż, w kontekście tzw. ochrony życia, to jest tylko kolejny element tej samej układanki. Czyli wyraz pogardy wobec kobiet, nienawiści wobec kobiet, przedmiotowego traktowania kobiet. Ciągle jest tu powszechne przekonanie, że kobieta ma być rodzicielką za wszelką cenę, matką-Polką poświęcającą się i umęczoną ponad miarę. Ciągle odpowiedzialność za wszystko spada na kobiety. Większość samotnych rodziców to kobiety. Co więcej, wiele razy słyszałam komentarze że to ja jestem winna że ojciec dzieci nie płaci alimentów! I to się kłóci ze zdrowym rozsądkiem, bo jakim cudem sądy, które z jednej strony prześwietlają każda złotówkę wydaną przez matkę (a są to przecież moje złotówki bo druga strona nie łoży na dzieci), z drugiej strony przez całe lata przyjmują za dobrą monetę, że młodzi zdrowi mężczyźni nie są zdolni do podjęcia pracy, bo przecież mój przypadek nie jest wyjątkowy. To jest nagminne, że dłużnicy alimentacyjni mają majątki przepisane na krewnych, jeżdżą samochodami rzekomo należącymi do babci-staruszki i twierdzą że nie mogą iść do pracy. Matki nikt nie pyta, co ona może, a czego nie, ona musi, musi utrzymać rodzinę, musi ogarniać odrabianie lekcji, musi pilnować lekarzy, terapii, znajdować czas na zabawę, na kreatywne spędzanie czasu, musi mieć siłę na dźwiganie dosłownie i w przenośni dziecka i jego problemów. Jednym zdaniem: gdyby mężczyźni zachodzili w ciążę i zostawali opiekunami dzieci w pełnym wymiarze, myślę, że wyglądałoby to inaczej. Polska to jednak takie piekło kobiet na każdej płaszczyźnie, od ciąży po szklany sufit na rynkach zawodowych.

 

Rozmawiała Magdalena Gorostiza

 

Tagi:

matka ,  samotna matka ,  alimenty ,  prawo ,  społeczeństwo , 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót