Napisałaś książkę, którą powinna przeczytać każda kobieta. Od nastolatki po bardzo dojrzały wiek. Wynika z niej, co niestety sama też obserwuję, że kobiety dostały obsesji na punkcie swojego wyglądu, bo tylko wtedy jak jesteś piękna, masz szansę na spełnione życie... Czemu podjęłaś ten temat?
Szczerze? Dostałam zlecenie. Miałam napisać książkę o celebrytkach. O tym, jak się katują, odchudzają, ćwiczą. Miałam zajrzeć do świata celebrytów, ale pomyślałam, że to tylko wycinek, fragment czegoś o wiele bardziej interesującego. Poza tym, celebrytą może dziś zostać każdy. Wystarczy, że ma dużą ilość śledzących jego profil na Instagramie, czy w innych mediach społecznościowych. Dziś liczy się klik. Klik tworzy imperia trenerek odchudzania, które same schudły, psychoterapeutów, których jedyną kompetencją jest to, że mają wewnętrzny balans i chcą nauczyć tego balansu innych. Klik czyli zainteresowanie innych tworzy też różnego rodzaju mody na zdrowe jedzenie, zdrową aktywność czy zdrowy - czyli powszechnie uznany za atrakcyjny - wygląd. Wszystko zaczyna się w przestrzeni wirtualnej i wszystko o czym piszę kończy się na ciele przeciętnej Polki, która uwierzyła celebrytom napędzanym przez kliki innych Polek. To błędne koło, bo masy tworzą celebrytów, którzy potem wchodzą z masami w symbiozę i żyją dzięki nim. Problem w tym, że często - jak w przyrodzie - ta symbioza nie wszystkim wychodzi na dobre. Dlatego, wracając do twojego pytania, nie chciałam napisać tylko o celebrytkach, bo przecież one nie są w stanie przetrwać bez swojego żywiciela, czyli mas przeciętnych Polek. Napisałam książkę po swojemu. Wydawnictwo odrzuciło ją, a ja znalazłam innego wydawcę, który zaakceptował moją wizję świata.
W książce napisałaś, że symbioza mas i celebrytek zaczęła się od photoshopa. Celebrytki zaczęły wykorzystywać to narzędzie do tworzenia swojego, nierealnego wizerunku. A masy kobiet uwierzyły w poprawiony obraz i same zaczęły dążyć do nierealnej, bo cyfrowej doskonałości.
Nie mam dobrych wieści: idealna kobieta nie istnieje. Jest jednak jakiś wzorzec kobiety idealnej, który media wsadziły kobietom do głowy. Posługując się, niestety photoshopem, który początkowo miał służyć do czyszczenia tła, albo do delikatnego przestawiania obiektów na zdjęciach. Agresywna przeróbka ciała kobiety - w imię lepszej sprzedaży produktów - to pomysł reklamodawców i ich dzieło. Problem w tym, że kobiety uwierzyły, że zmiana żywego ciała w wykreowane i obrobione zdjęcie jest możliwe. Niestety, również media utwierdziły kobiety w przekonaniu, że to jest możliwe. Stało się to dzięki min. programom w których przeciętne Polki oddawały się chirurgom plastycznym i specjalistom medycyny estetycznej. Wchodząc do programu były szare i niepozorne. Wychodziły z powiększonym biustem, nowymi ustami i odessanym tłuszczem. Inne. Wyraźne. Wpasowane we wzorzec na siłę i oczach milionów widzów. Ale, czy szczęśliwe? Czy faktycznie lepsze, bo szczuplejsze i z pełnymi ustami?
Nie mam nic przeciwko operacjom plastycznym czy medycynie estetycznej, ale wszystko z umiarem i u dobrego fachowca. Ty poruszasz ważny problem - byle gdzie, byle tylko się dało za darmo, albo za małe pieniądze.
Każda kobieta chce być piękna. Ale nie wszystkie mają na to pieniądze. Medycyna estetyczna, która nie ma nic wspólnego z medycyną, trafiła dosłownie pod strzechy. Wystarczy kilkugodzinny kurs, żeby dostać certyfikat, który ma uprawniać do wykonywania wypełnień kwasem hialuronowym. Certyfikaty wypisują szkoleniowcy, którzy często nie są lekarzami. Dziś każdy może taki kurs zrobić, może kupić sprzęt do wykonywania zabiegów i ściągnąć z internetu np. kwas. Może to robić również bez certyfikatu, bo słyszałam o ludziach, którzy robią wypełnienia pokątnie, w domach. Dobrze byłoby, gdyby działo się to w czystym pomieszczeniu, ale często tzw. ostrzyki są robione byle czym i byle gdzie. Dobrze byłoby też, gdyby kobiety, które decydują się na takie chałupnicze poprawianie urody wiedziały co przyjmują, ale zazwyczaj nie mają pojęcia co trafia pod ich skórę. Idealnie też byłoby, gdyby takie ostrzyki robił lekarz, bo w razie komplikacji mógłby wypisać receptę, skierować do szpitala itd. W rzeczywistości kobiety, które chciały być piękne za półdarmo więc poszły do laika i nagle są brzydsze, bo z ranami, martwicą skóry czy zakażeniem, wracają do tego, kto im to zrobił. I słyszą: nie wiem jak ci pomóc. Nie jestem lekarzem. Idź do lekarza. Idą więc do lekarza i słyszą: Boże, kto to pani zrobił, nie wiem co to jest i jak pani pomóc. I co wtedy myślą kobiety: To wszystko moja wina. Sama chciałam. Pewnie popełniłam jakiś błąd, może źle pielęgnowałam usta czy policzki po zabiegu?!
Ofiary półdarmowych zabiegów upiększających niestety, kryją sprawców swoich cierpień. Nie idą do sądu, nie skarżą się, nie domagają się odszkodowania. Poznałam kobietę, której koleżanka zrobiła półdarmo powiększenie ust i wypełnienie bruzd przy nosie. Przez pół roku wszystko było OK. Potem jednak substancja, którą jej wprowadzono zaczęła rozsadzać - dosłownie - jej twarz. Efekt? Trzeba było amputować usta i dól twarzy. Półdarmowe wypełnienie zakończyło się leczeniem które pochłonęło dziesiątki tysięcy złotych. I trwa do dziś, a powiększenie ust miało miejsce 7 lat temu.
Ale piękna znaczy też: chuda. Również za wszelką cenę, bez opamiętania, można rzecz - bez użycia mózgu. Część kobiet zrobi wszystko, nawet narażając swoje zdrowie, nie uważasz, że to straszne? Że biorą sterydy, truciznę, chcą zjeść tasiemca. Wierzą bezkrytycznie celebrytkom, stosują diety, ćwiczenia, które nic nie dają. I - tak jak mówiłaś o kobietach, które korzystają z medycyny estetycznej - jeśli coś nie wyjdzie, obwiniają same siebie.
Wiesz, myślę, że one używają mózgu. Odtwarzają jakąś historię, która zaczęła się w mediach, idą po ścieżce, którą wyznaczyły im popularne panie od odchudzania, które przekonywały na kanapach telewizji śniadaniowych czy na swoich portalach: jeśli schudniesz będziesz szczęśliwa. One chcą być szczęśliwe, bo każdy chce być szczęśliwy. Odchudzają się więc na oślep, byle szybciej osiągnąć ten obiecywany poziom szczęścia. Znam kobiety, które mają nadwagę, ale są szczęśliwe. Znam też kobiety, które mają nadwagę, ale są nieszczęśliwe. Znam też kobiety szczupłe, które są nieszczęśliwe. Źródłem zadowolenie nie jest podziałka wagi, chociaż media przekonują, że tak właśnie jest. Problem w tym, że kobiety które nagle utyły, albo długo borykają się z nadwagą, często są atakowane, dyskryminowane, wyśmiewane. Są osłabiane przez brak akceptacji, a chcą być - jak wszyscy - akceptowane bo to daje siłę do zmagania z innymi problemami codzienności. Czasem mają dość wszystkiego, szukają czegoś albo kogoś, kto im powie: idź za mną, a ja wyprowadzę cię na polany szczęśliwości. Idą, a tam zamiast polan szczęśliwości kolejne wyśmianie, nadużycie, porzucenie. Bardzo mi żal kobiet, które trują swoje ciała sterydami, DNP czy monodietami, bo niszczą siebie. Ale też rozumiem ich desperację i chciałabym jakoś im pomóc, ale boję się, że nie posłuchają kogoś z zewnątrz. Na szczęście jest coraz więcej portali, takich jak twój, które są głosem rozsądku w oceanie oszołomstwa.
No i piękna to młoda. Kobiety 50 plus powinny się pochować w kącie…
Nie. Powinny wyjść ze swoich kątów, mówić głośno o swoich doświadczeniach z ciałem, dietami, upiększaniem itd.. Nie powinny przy tym krygować się, nie starać przypodobać młodszym, albo próbować na siłę zatrzymać młodość. Fajnie byłoby, gdyby dojrzała kobieta przestała pozować na Kopciuszka, ale zmieniła się w wiedźmę - w dobrym tego słowa znaczeniu. Czyli przestały wstydzić się myśleć, wyciągać wniosków, ostrzegać, bo przecież już wiele doświadczyły i przeżyły. No i fajnie byłoby, gdyby wspierały te młodsze, zagubione, poranione, nieszczęśliwe.
Bo przecież koncentrowanie się wyłącznie na wyglądzie nie daje szczęścia. I o tym też piszesz.
Szczęście płynie z ciała ale ciała akceptowanego, odprężonego, kochanego. Dotykanego z troską i miłością, a nie rozrywanego, miażdżonego, ciętego czy wypełnianego plastikiem. Brakuje nam miłości i troski. Przemysł beauty nam tego nie da, bo jest nastawiony na zysk, sprzedaż i kupno. Hasło szczęście jest w tym przemyśle tylko hasłem reklamowym. Jest puste jak pudełko po drogim kremie.
Mimo to oceniamy innych przez pryzmat wyglądu. Kiedyś pewna stylistka napisała pod moim zdjęciem z podróży, wrzuconym na facebooku, że nie umiem się ubrać. Ani jej o radę nie prosiłam, ani też mój post mody nie dotyczył. Mnie interesuje w stroju wygoda, ona nie rozumie, że nie wszyscy stroją się do zdjęcia na facebooku. Bo przecież nawet tam część kobiet wrzuca zdjęcia po obróbce. Żyjemy w świecie totalnej fikcji?
Niestety, żyjemy w świecie iluzji. Uciekamy w równoległy świat ze strachu przed utratą kontroli. To - dla mnie - największa bolączka współczesności. Boimy się utraty kontroli nad światem i kreujemy świat w którym wszystko ma wyglądać tak jak chcemy, albo jak wydaje nam się, że wyglądać powinno. W tym świecie złudnej kontroli pojawiają się takie stylistki o których pisałaś: przyzwyczajone do ustawiania innych ludzi w szeregu, do wyznaczania trendów itd. Ale jej władza, podobnie jak władza internetu, jest złudna. Wystarczy wyłączyć źródło zasilania, a jej nie będzie.
Uważasz, że jest jakaś droga, by masowo wyjść z tego obłędu? Bo dla mnie to już czyste szaleństwo, w dodatku wbijane do głowy małym dziewczynkom.
Właśnie trzeba wyłączyć źródło zasilania. Nie mówię o tym, żeby zlikwidować internet, bo to wspaniałe medium, ale trzeba wpuścić do tego świata iluzji trochę świeżego powietrza. Opisać mechanizmy, zwrócić uwagę na cenę jaką płacą kobiety za bezkrytyczną wiarę w cudowne diety czy ćwiczenia, przekierować uwagę z tego, co jest pokazywane na to, co czujemy, co myślimy, skąd biorą się nasze problemy z brakiem akceptacji. Jedyną drogą wyjścia jest - dla mnie - powrót do autorytetów, ustanowienie prawa, które zakazywałoby wykonywania zabiegów laikom itd. Z drugiej strony ratunkiem dla nas, zagubionych w tym świecie konsumpcji, jest powrót do prostych relacji międzyludzkich. I do uważności matek na dorastające córki, które potrzebują ich akceptacji i wsparcia, a nie nowych smartfonów.
Cieszę się, że taka książka powstała. Ale pewnie nie wszystkim się podoba. Jakie są reakcje?
Różne. Ktoś dziękuje, ktoś straszy, ktoś pisze, że czytał kilka razy. Czytelników przybywa, fajnie byłoby się spotkać, pogadać. Bo ja wierzę przede wszystkim w spotkania. Mam nadzieję, że jakoś dzięki tej książce się wszystkie spotkamy. Jeśli nie w realnym, to w tym, opowiedzianym przeze mnie świecie. Spotkamy się i przejrzymy w sobie samych, a nie zimnych i wykreowanych obrazach ze świata konsumpcji.
Rozmawiała Magdalena Gorostiza
zdjęcie archiwum prywatne