Partner: Logo KobietaXL.pl

Jestem rozwiedziony, mam piętnastoletniego syna. Jestem z nim blisko, mamy dobre kontakty. Mój rozwód z jego matką na szczęście nie sprawił, żebyśmy zaczęli kłócić się o dziecko. Ale doskwierała mi samotność. Kilka lat temu poznałem Kasię i tak się to wszystko zaczęło. Ona też jest rozwiedziona, młodsza ode mnie, sama wychowywała swoją córeczkę Anię. Zaczęliśmy się spotykać, było nam razem dobrze. W końcu postanowiliśmy razem zamieszkać. Ojciec Ani jest zagranicą, płaci sowite alimenty, spotyka się z córką, kiedy jest w Polsce. Ale widać, że Ania tęskni za obecnością ojca na co dzień. Ja poniekąd miałem być takim zastępczym rodzicem, a przynajmniej Kasia tak sądziła, że wchodząc z nią w nią w związek, podejmę się tej roli.

Zaakceptowałem Anię w pełni, bardzo ją polubiłem. Ale to nie jest moje dziecko. Kiedy więc padła sugestia, żebym poszedł z Kasią do przedszkola na obchody dnia matki i ojca, delikatnie odmówiłem. Unikałem nadmiernego zajmowania się małą, choć nie stroniłem od wielu rożnych obowiązków. Dawałem jednak Kasi do zrozumienia, że nie wezmę na siebie odpowiedzialności za jej dziecko. Że mogę Anię bardzo lubić, rozumieć sytuację, ale nie jestem w stanie stać się jej ojcem, ani go w żaden sposób zastąpić. Bo nie chcę brać na siebie takich zobowiązań wobec cudzego dziecka, nie mam też ochoty na powtórki – wiele rzeczy już przerabiałem wychowując syna.

Myślę, że Kasia czuła się rozczarowana moją postawą, że oczekiwała większego zaangażowania w kwestie związane z jej córką. Ja zaś inaczej pojmowałem nasz związek, byliśmy partnerami, ale każde z nas za swoje dziecko miało być samo odpowiedzialne.

Dlatego unikałem wikłania mnie w „ojcowskie” sytuacje. Nie chciałem czytać bajek na dobranoc, odbierać dziecka z przedszkola (pomijając jakieś sytuacje awaryjne). Nie chciałem, żeby Ania zbyt przywiązała się do mnie. Nie chciałem brać na siebie dodatkowych obowiązków.

Pierwszy zgrzyt nastąpił, gdy Ania zachorowała. Kasia miała wtedy w pracy urwanie głowy. Zapytała, czy nie zajęłabym się małą przez kilka dni, bo ja mogę pracować również zdalnie. Odmówiłem, powiedziałem jej, że nie da się pracować z marudzącym dzieckiem nad głową, w dodatku nie chciałbym podejmować jakiś decyzji dotyczących choroby. Kasia nie była zadowolona, ale jakoś to przełknęła. Widziałem jednak, że zaczyna się odsuwać ode mnie, że zabolała ją wówczas moja decyzja. Rozmawiałem z nią na ten temat, tłumaczyłem, że nie może ode mnie wymagać takich rzeczy. Powiedziała, że gdyby chodziło o mojego syna, postąpiłbym inaczej. Odpowiedziałem jej, że tak, bo to moje dziecko i widziałem, jak bardzo czuła się zraniona.

Jakiś czas później zaproponowano nam ciekawy wyjazd, ale bez dziecka, dla samych dorosłych. Kasia zaprotestowała, chciała zabrać małą. To było niewykonalne, bo w grę wchodziły trekkingi, trochę survivalu. Powiedziała, że bez Ani nie pojedzie. Pojechałem sam, ale już wtedy wiedziałem, że nic dobrego z tego nie wyniknie. Zaczęliśmy się od siebie oddalać. Czułem, że Kasia jest mną zawiedziona, że spodziewała się innego związku. Zdecydowałem się od niej odejść.

Kasiu, jeśli to czytasz, to przepraszam cię, że nie chciałem być ojcem twojej córki. Ale trudno jest brać na siebie odpowiedzialność za nieswoje dziecko, trudno je kochać bezgranicznie, tak jak kocha się dzieci własne. Wiem, że samotne matki często narzekają, że nie są sobie w stanie życia na nowo ułożyć. Myślę, że wymagają zbyt wiele od partnerów. Niestety, trzeba w takich sytuacjach szukać złotego środka i iść na kompromis. Nie szukać zastępczego ojca, bo takie sytuacje są raczej rzadkie. Tak to z mojej perspektywy wygląda.

Marek

Tagi:

związek ,  toksyczny związek ,  życie , 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót