Partner: Logo KobietaXL.pl

- I zostałam z przysłowiową ręką w nocniku. Nie dość, że od lat nie mogę na niego patrzeć, teraz muszę go utrzymywać i mu pomagać – mówi Ewa.

Dlaczego tyle czekała? Tylko ciężko wzdycha. Jej historia mogłaby być historią wielu kobiet, ofiar mężów – wampirów energetycznych, które zabijają już sama obecnością.

- Żeby była jasność, nigdy Jurek na mnie reki nie podniósł, nigdy nie krzyczał. To nie była taka klasyczna przemoc – wyjaśnia Ewa. - Wszystko robił w białych rękawiczkach, można rzecz, że czasami z uśmiechem na ustach. Może gdybym była inaczej wychowana, szybciej bym odeszła. Ale pewnie w takiej sytuacji, nigdy bym za niego nie wyszła.

 Dziś wie, że trzeba było zaraz po ślubie uciekać, tam gdzie pieprz rośnie. Ale wychowana w religijnym domu, uczona była przez matkę, że jak się przed Bogiem przysięga, to trzeba w związku wytrwać. Matka też nie rozumiała, o co Ewie chodzi. Jurek przecież postrzegany był jako mąż doskonały – nie pił, nie trwonił pieniędzy, zawsze miły i elegancki. Więc Ewa przestała opowiadać cokolwiek swojej rodzicielce.

- To jest niewyobrażalne, jak ten człowiek potrafił być inny w domu i inny dla ludzi – opowiada Ewa. - A ja świadków jego zachowań w domu nie mam. Wstydziłam się też o tym komukolwiek mówić.

Jak więc było, wie tylko Ewa. Wieczna krytyka, wieczne niezadowolenie. Umniejszanie jej jakichkolwiek zasług i kąśliwe komentarze.

- Mówił do mnie na przykład, że musi mi wybaczyć, bo przecież wie, że jego teściowa, czyli moja matka, to prosta i niewykształcona kobieta. Więc skąd ja mam niby wiedzieć o rożnych rzeczach – opowiada Ewa. - I to dotyczyło przeróżnych sytuacji. A to, że nie wiem, jak sztućce prawidłowo układać, nie umiem odpowiednio złożyć koszuli czy nie mam pojęcia o tym, jak robić boeuf strogonow.

Ewa mówi, że mąż czepiał się dosłownie wszystkiego. Jej fryzury, wyglądu, smaku obiadu, zakurzonej półki na książki.

- A przecież ja cały czas pracowałam i pracuję nadal, potem było małe dziecko – opowiada Ewa. - Jednak pokornie znosiłam uwagi jaśnie pana. Bałam się choć słowo pisnąć.

 Wiedziała, że nie znajdzie nigdzie zrozumienia, bo mąż wśród ludzi z reguły trzymał fason. Wtedy żartował, uśmiechał się do żony, podkreślał, jak ją ceni i kocha. Raz tylko była taka sytuacja, że znajomi aż oniemieli. Byli u nich na proszonej kolacji. Jurek coś opowiadał i Ewa się wtrąciła, żeby sprostować. Zmierzył ją jadowitym wzrokiem i spokojnie, acz lodowato oznajmił, że nie ma prawa go poprawiać ani mu przerywać, że ma tylko milczeć i słuchać.

 - Tyle tylko, że to chyba za mało, żebym miała świadków w sądzie – mówi Ewa. - Bo poza tym bardzo się zawsze na zewnątrz pilnował.

Ona o tym, żeby odejść myślała już od dawna. Bała się jednak Jurka, bała się takiej decyzji. Tkwiła w tym schemacie, typowa ofiara, ale o tym dowiedziała się dopiero, gdy poszła na terapię.

- Najpierw dołączyłam do takiej grupy dla ofiar przemocy domowej. Myślałam, że zostanę wyśmiana, bo przecież nic mi mąż nigdy nie zrobił. Tam dowiedziałam się, że stosuje wobec mnie przemoc psychiczną – mówi Ewa. - I że ta przemoc niszczy tak samo, a może nawet bardziej.

Resztę jej wyjaśnił psycholog, do którego chodziła systematycznie. Pomógł poprzestawiać różne rzeczy w głowie. I Ewa coraz bardziej dojrzewała do tego, by się z mężem rozstać. Córka podrosła, zaczynała rozumieć, co się dzieje w domu, choć ją akurat ojciec traktował zawsze jak królewnę.

- Bałam się, że dziecko w końcu straci do mnie szacunek. Bo on budował wspólny front z córką. Ale zwlekałam i zwlekałam. Przyszła pandemia, zrobiło się z pracą trudniej, my obydwoje mieliśmy własną działalność gospodarczą – mówi Ewa. - Kiedy już prawie dojrzałam do decyzji, mąż dostał udaru. Wszelkie moje zamierzenia odeszły na dalszy plan.

Był szpital, intensywna rehabilitacja, opieka nad chorym człowiekiem. Mąż do pełni zdrowia już nie wrócił. Nie jest do końca samodzielny, choć chodzi po domu. Musiał rzucić pracę, przeszedł na rentę. Dostaje co miesiąc zaledwie 1300 złotych.

- Na mojej głowie jest więc nie tylko opieka, ale też utrzymanie domu, bo choć teściowa pomaga przy nim, nie mamy znikąd finansowego wsparcia – opowiada Ewa. - Choroba może go nawet trochę zmieniła, przestał być taki zgryźliwy, bo wie, że jest ode mnie zależny. Ale ja za te lata upokarzania nie jestem w stanie na niego patrzeć.

Kiedy mąż poczuł się trochę lepiej, Ewa poszła do prawnika. Spotkała ją jednak niemiła niespodzianka. W przypadku ciężkiej choroby małżonka rozwód w jej przypadku jest praktycznie niemożliwy. Bo trudno jej będzie udowodnić taką przemoc w białych rękawiczkach.

- Tyle się dowiedziałam, że sprawa może być trudna i w dodatku jest naganna moralnie ze społecznego punktu widzenia – mówi Ewa. - I ja to nawet rozumiem, bo na zewnątrz wyglądało, że u nas w domu wszystko jest w porządku.

 Adwokat Seweryna Sajna wyjaśnia, że polskie prawo chroni chorego współmałżonka.

 - Zgodnie z przepisami Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego małżonkowie są zobowiązani do wzajemnej pomocy ( art. 23 ) Ma to znaczenie zwłaszcza w trudnych sytuacjach w życiu np. w chorobie, ponieważ wtedy szczególnie małżonkowie są obowiązani do udzielania sobie wsparcia – tłumaczy. - Jedną z przyczyn oddalenia powództwa o rozwód może być sprzeczność żądania orzeczenia rozwodu z zasadami współżycia społecznego. Chodzi tu o takie sytuacje, żeby rozstrzygnięcie sądu nie godziło w wartości natury moralnej i obyczajowej. Kiedy nie można pogodzić rażącej krzywdy, jakiej doznałby małżonek sprzeciwiający się żądaniu rozwodu, albo gdy przeciw rozwodowi przemawiają poważne względy natury społecznej, rodzinnej, ekonomicznej, które nie pozwalają na sankcjonowanie złego czy złośliwego traktowania małżonka, lekceważenia instytucji małżeństwa i rodziny.

 Ewa wie doskonale, że mąż na rozwód się teraz nie zgodzi. Miała wątpliwości nawet wcześniej, gdy był jeszcze zdrowy. A w obecnej sytuacji nie chodzi już tylko o opiekę, ale i o pieniądze.

- Nie wyżyje z takiej renty, to jest wiadome. Więc nawet gdybym odeszła, musiałabym mu płacić do końca życia alimenty. Ale czy to sprawiedliwe? - wzdycha ciężko Ewa.

 Adwokat Sajna podkreśla, że wszystko zależy od konkretnej sytuacji.

 - Oceniając czy żądanie orzeczenia rozwodu nie jest sprzeczne z zasadami współżycia społecznego sąd na powinien uwzględnić fakt, że pani Ewa przez wiele lat funkcjonowała w małżeństwie, w którym była przemoc i złe jej traktowanie przez męża i czy z uwagi na te okoliczności w obecnej sytuacji mąż ma prawo oczekiwać od niej pomocy i wsparcia – mówi. - Ale to trzeba udowodnić.

I dodaje, że kwestię niedopuszczalności orzeczenia rozwodu ze względu na zasady współżycia społecznego w kontekście rażącego pokrzywdzenia małżonka należy oceniać w świetle zasad humanitaryzmu z uwzględnieniem czasu trwania małżeństwa, wzajemnego traktowania się małżonków przez cały ten czas, obecnej sytuacji obojga małżonków, ich wieku, stanu zdrowia, zdolności do zaspokajania potrzeb osobistych, warunków ekonomicznych. Co do zasady porzucenie małżonka w ciężkiej chorobie, a więc wówczas gdy potrzebuje on szczególnie opieki i współczucia z reguły spotyka się z negatywną oceną moralną.

Każda sprawa wymaga indywidualnego i szczegółowego rozważenia wszystkich argumentów podnoszonych przez strony, zbadania wzajemnych relacji pomiędzy małżonkami w przeszłości, wkładu i zaangażowania w prawidłowe funkcjonowanie małżeństwa i rodziny, wychowanie i kształcenie dzieci, dbałości o dobrobyt rodziny, jak też obecnego funkcjonowania małżonków, stanu ich zdrowia i samodzielności, możliwości poradzenia sobie w życiu, zapewnienia godziwych warunków życia.

Takie stanowisko podtrzymał też Sąd Najwyższy - choroba jednego z małżonków nie tylko nie wywołuje i nie powinna wywoływać stałego rozkładu pożycia małżeńskiego, lecz nakłada na drugiego z nich obowiązek użycia wszelkich środków do przywrócenia choremu małżonkowi zdrowia i zdolności do spełniania obowiązków małżeńskich. Przeciwne tym zasadom postępowanie jest sprzeczne z ogólnie przyjętymi zasadami moralności (orzeczenie SN z 1 września 1948 r., C 184/48, OSN 1949, nr 2-3 poz. 38, tak też Sąd Apelacyjny w Białymstoku w wyroku z dnia 6 marca 1997 r., I ACa 48/97).

 - Więc tak naprawdę ta jego choroba to mój wyrok. Obawiam się, że jestem skazana na dożywocie – mówi Ewa. - Oczywiście, mogłabym zabrać dziecko i uciec, ale i tak formalnie byłabym jego żoną, spadłoby na mnie całe odium otoczenia. I jak wytłumaczyłabym teraz swoje postępowanie córce? Boję się, że nie umiałby tego zrozumieć, bo to w końcu jej ukochany ojciec. Więc dobrze wam radzę. Nie odkładajcie niczego na później. Bo życie jest nieprzewidywalne.

 

Magdalena Gorostiza

 

Imiona zostały zmienione.

 

Tagi:

rozwód ,  rozstanie ,  życie , 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz