Podobne artykuły:
Piszę w związku z artykułem "Syn ma depresję, mąż raka. Ja nie mam prawa do słabości" opublikowanym 07.01.2023 (https://www.onet.pl/styl-zycia/kobietaxl/syn-ma-depresje-maz-raka-ja-nie-mam-prawa-do-slabosci/kznmg1y,30bc1058).
Doskonale rozumiem autorkę listu, Martę. Poznałam nieuleczalnie chorego mężczyznę, w którym się zakochałam. Wzięliśmy ślub, nie bałam się choroby, czułam tylko miłość i byłam przekonana, że dam radę. Choroba postępuje, odbierając mężowi kolejne fragmenty samodzielności. Pandemia i lockdown były najgorsze - przestaliśmy wychodzić z domu, a dla niego to było jak wyrok. Pracował zdalnie, jest informatykiem, zarabia dużo lepiej niż ja w mojej korporacji, więc nie brakowało nam pieniędzy. Ale nie wychodził, a jego mięśnie słabły. Konieczny okazał się wózek inwalidzki. Zdrowia nie kupisz...
Wszystko było na mojej głowie - cała praca psychiczna i fizyczna przy domu, zwierzętach, aucie. Cieszyłam się, że nie mamy dzieci! Z nimi nie dałabym rady. Zaplanuj obiad, idź na zakupy, przynieś wszystko sama, potem ugotuj, posprzątaj po tym, wynieś śmieci. No a wieczorem rzecz jasna bądź jeszcze chętna na seks. Próbowałam negocjować, ale spotykało się to z oporem. Przykład? On lubi słodkie napoje i soki. Mogłam kupić co drugi dzień dwulitrową butelkę albo od razu zgrzewkę, 12l, bo taniej. Najczęściej robiłam to drugie, żeby mieć to z głowy na dłuższy czas i nie musieć ciągle pamiętać o tym soku. Kupowałam na raz nawet i 3 zgrzewki, 36kg, które potem musiałam zanieść na 2 piętro bez windy. A później wynieść śmieci, bo każda butelka ostatecznie stawała się odpadem. Namawiałam go na picie wody, bo w domu i tak był dzbanek z filtrem. Naprawdę wiele miesięcy mi zeszło na to, żeby się w końcu zgodził, a ja i tak czułam się, że to ja jestem ta zła, bo choremu człowiekowi nie daję spokojnie pić tego cholernego soku.
Uwielbiam spacery, ale wyjście z nim gdziekolwiek przyprawiało mnie o mdłości. Czułam że muszę pamiętać o wszystkim: czy będzie miał co pić, co jeść, czy będzie mu ciepło na wózku, czy wygodnie, czy będzie w pobliżu toaleta... jak z dzieckiem. Potem znoszenie wózka, ładowanie go do auta, dojazd, wyciąganie, znowu chowanie, znowu wnoszenie na 2 piętro... A w trakcie wycieczki uważanie, gdzie jest podjazd, gdzie krawężnik, czy wózek się zmieści, czy możemy iść do tej czy do tamtej restauracji, bo schody itp. Mieliśmy jednak szczęście do ludzi, zawsze znalazł się ktoś, kto nas poratował, za co jestem do dziś wdzięczna.
Było źle. Znaleźliśmy terapię dla par, zdalnie. Ja chciałam, żeby mąż mnie bardziej wspierał, nie zatracał się w swojej chorobie - tak jak mąż Marty - co niestety chętnie robił. Jakby mógł wybrać, to oczywiście wolałby być zdrowy (tak mówił), jednak było widać, że lubi uwagę i opiekę, którą dostaje od rodziny z powodu swojej choroby. On tłumaczył, że przecież nie przeskoczy choroby, nie może nic zrobić. A ja nie miałam już siły myśleć i robić za dwójkę dorosłych. Czułam się dokładnie jak Marta, że ja nie mam prawa do gorszego dnia. Ja nie mogę być słaba, bo jak nie ja, to kto...? Nie mogłam nawet spokojnie się rozchorować. Cieszę się dobrym zdrowiem, ale każdego czasami rozłoży. Tylko że jak ja byłam chora, to i tak musiałam obsługiwać męża. Natomiast, gdy on chorował... to nawet nie wychodził z łóżka. Brałam home office żeby go doglądać. Czułam się jak opiekunka dziecka, nie żona dorosłego mężczyzny.
Nie mogłam tego znieść. Ja chciałam zmian, on chciał, żeby zostało po staremu. Nie byliśmy w stanie się porozumieć. Rozwiedliśmy się.
To była najtrudniejsza decyzja w moim życiu - jak to rozwód? Po tylu latach? I jak to, zostawię go chorego samego? Przecież wiedziałam, w co się pakuję, mogłam to przewidzieć. Długo zajęło mi wybaczenie sobie tego, że chciałam rozwodu. Ale uważam, że gdyby mąż był bardziej dojrzały i miał inne podejście do swojej choroby, nasz związek by przetrwał. Chory czy nie chory, ja też mam prawo do szczęścia. I muszę przyznać, że gdy przestaliśmy mieszkać sami odczułam natychmiastową i kolosalną ulgę. Odzyskałam siebie. Było trudno, ale było warto.
Nie życzę Ci siły, Marto, bo widzę po Twoim liście, że jesteś kobietą ze stali. Życzę Ci czułości, wobec samej siebie. To nie jest łatwe, ale... zatrzymaj się na moment w tym szaleństwie. Po prostu usiądź na kanapie, wyjdź na spacer, spotkaj się ze znajomymi. Zrób coś dla siebie. Masz tylko jedno życie dla siebie, szkoda je zaniedbać. Jesteś warta, aby osoby wokół Ciebie otaczały Cię taką samą troską, jaką Ty otaczasz ich. Trzymaj się, pozdrawiam Cię gorąco, Małgosia