Partner: Logo KobietaXL.pl

Po ośmiu latach walki rodzina Jana Ł. wygrała proces przed sądem cywilnym. Sprawa karna była wielokrotnie umarzana, zarówno przez prokuraturę jak i sądy.

Ponad 17 godzin nikt nie interesował się losem leżącego nieruchomo w celi Izby Zatrzymań KMP Lublin, Jana Ł. Dopiero poranna zmiana policjantów powiadomiła pogotowie. Pomimo interwencji neurochirurga Jan Ł. zmarł, nie odzyskawszy przytomności. Policja nie powiadomiła nawet żony, że ich „podopieczny” został przewieziony do szpitala w ciężkim stanie. Winnych jednak nigdy nie znaleziono.

 

 Było ślisko

Jak Jan Ł. trafił do lubelskiej izby zatrzymań? Był 27 grudnia 2012 roku, mężczyzna wracał do domu po nocnej zmianie w spółdzielni „Motor”. Miał załatwić po drodze sprawę w banku.

 

- Było ślisko, przy ul. Lwowskiej mężczyzna musiał upaść – mówi mec. Gozdór. - Po upadku siedział pod sklepem w mokrym ubraniu, ktoś zawiadomił straż miejską.

 

Z zeznań interweniujących strażników wynika, że mężczyzna miał kłopoty z mówieniem. Ścisnął jednak strażniczkę za rękę niemo wzywając pomocy. Strażnicy nie czuli alkoholu, mężczyzna jednak bełkotał, dostał drgawek. Wezwano pogotowie i policję.

 

- Prawdopodobnie to sanitariusz ocenił, że pacjent jest pijany – dodaje Gozdór. – Ktoś też podobno „badał” go w szpitalnej izbie przyjęć po drodze na komendę. Tak czy owak, człowiek w stanie krytycznym wylądował w policyjnej izbie zatrzymań. Przez ponad 17 godzin leżał na podłodze, nikt nie sprawdzał czy żyje, czy oddycha. Zainteresowała się nim dopiero nowa zmiana policjantów.

 

 Nie wracał do domu

Marta, żona Jana w krytycznym dniu długo czekała na męża.

- To były jego imieniny – mówiła – Myślałam, że zabalował z kolegami. Ale w następnym dniu powiadomiłam już policję. Wtedy dowiedziałam się, że został zatrzymany i potem przewieziony do szpitala. Ale ani policja ani nikt ze szpitala nie uważał za stosowne przekazać mi takiej informacji.

 

To kuzynka znalazła Jana na neurochirurgii. Marta pojechała do Lublina. Mąż był po operacji, nie odzyskał przytomności do śmierci. Umarł w Sylwestra. Marta została sama z szóstką dzieci.

 

- Co mam powiedzieć? – mówiła. – Mam żal, że został potraktowany tak nieludzko.

 

 

 

Prokuratura umarzała

 W czerwcu 2013 roku Prokuratura Lublin – Północ umorzyła śledztwo. Z dokumentów wynikał, że uznała, iż policja monitorowała stan człowieka leżącego na podłodze w celi bez oznak życia, ba, wręcz udzieliła mu pomocy. Nie zadziwił prokuratora nawet fakt, że choć cela, w której leżał Jan Ł. jest monitorowana, akurat zapis z monitoringu z 27 na 28 grudnia z godzin od 18.00 do 7.00 w tajemniczy sposób zniknął. Po zażaleniu sprawa wróciła z sądu do prokuratury, ale umorzono ją ponownie.

 

- Nie przesłuchano człowieka, który był w tej samej celi, nikogo z banku, gdzie miał być Jan Ł. przed wypadkiem – wyliczał wówczas G. Gozdór. – Z góry uznano, że zatrzymany był pijany, choć nikt tego w ogóle nie sprawdził! Tak naprawdę potraktowano tego człowieka jak przedmiot. Jedynie strażnicy miejscy pochylili się nad jego losem.

 

Sekcja wykazała, że pacjent zmarł z powodu krwiaka. Pomimo dreszczy, braku możliwości poruszania się i drgawek, Jan Ł. nie został zbadany na obecność alkoholu. W trakcie krytycznego czasu widziało go 2 lekarzy. Wszystko jest w porządku?

 

- Leżał 17 godzin rzucony na podłogę – relacjonowała Marta. – A przecież gdyby wcześniej ktoś się nim zainteresował, to może jednak by przeżył?? I co nikt nie jest winny?

 

- Funkcjonariusz policji był obecny podczas badania Jana Ł. w Wojskowym Szpitalu Klinicznym i zataił fakt, iż u Jana Ł. wystąpiły drgawki i zesztywnienie ciała podczas przenoszenia do samochodu policyjnego - dodaje G. Gozdór - Nie ma znaczenia czy zatajenie istotnych dla lekarza informacji było wynikiem niedbalstwa funkcjonariusza policji czy też znieczulicy policjanta. Faktem jest, że przez zatajenie lekarz został pozbawiony możliwości przeprowadzenia wywiadu, a Jan Ł. z powodu krwiaka nie mógł mówić.

 

 Człowiek czy przedmiot?

Pobyt w celi to jeszcze odrębna historia. Przez 17 godzin i 20 minut Jan Ł. leżał na podłodze nie przykryty żadnym kocem, w tej samej pozycji, nie podano mu żadnego napoju, nikt nie sprawdził co się z nim dzieje. Pogotowie wezwała dopiero nowa zmiana, bo jak wynika z zeznań policjanta – mężczyzna nie oddychał lecz charczał, w otworach nosowych miał zakrzepniętą krew.

 

- Jak to możliwe, że nikt wcześniej do niego nie zajrzał? Ja widziałem obraz z monitoringu. Monitor jest podzielony na kilka obrazów. W pozostałych celach jest ruch, w tej jednej człowiek non stop w tej samej pozycji - mówi mecenas Gozdór. - Przecież gdyby był pijany, to chyba po 5 – 6 godzinach zacząłby trzeźwieć, ruszać się, wstałby. Więc czy można być wobec drugiego człowieka tak obojętnym?

 

Pewnie można. W aktach sprawy jest fragment rozmowy dyżurnego KMP w Lublinie dotyczącej interwencji w sprawie Jana Ł. Kiedy policjanci pojechali do Jana Ł. takie słowa padały na jego temat i działania funkcjonariuszy - „…ku... pier... się dwie godziny…ja nie mam patroli…a one..się tak bawią ku…co ony siedzą z tym śmierdziuchem…tam dwie godziny…weź ty mi wytłumacz” . Jak widać policjanci z góry założyli, z kim mają do czynienia...

 

 800 tysięcy zł od KMP Lublin

 Już w trakcie prowadzonego przez prokuraturę śledztwa mecenas Gozdór złożył pozew na drodze cywilnej. Chciał dla Marty i jej szóstki dzieci wywalczyć zadośćuczynienie za śmierć męża i ojca – w sumie dla całej rodziny 800 tysięcy złotych. Po 100 tysięcy złotych dla żony i czwórki starszych i po 150 tysięcy złotych dla najmłodszych dzieci.

 

- Zatrzymanie Jana Ł. w dniu 27 grudnia 2012 roku w świetle obowiązujących wówczas przepisów prawa nie powinno mieć w ogóle miejsca; Jan Ł. został bezprawnie pozbawiony wolności przez funkcjonariuszy Policji. W myśl art. 40 ust. 1 ustawy z dnia 26 października 1982 r. o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi (Dz. U. Dz.U.2012.1356 j.t.) w brzmieniu obowiązującym w dniu 27 grudnia 2012 roku osoby w stanie nietrzeźwości, które swoim zachowaniem dają powód do zgorszenia w miejscu publicznym lub w zakładzie pracy, znajdują się w okolicznościach zagrażających ich życiu lub zdrowiu albo zagrażają życiu lub zdrowiu innych osób, mogą zostać doprowadzone do izby wytrzeźwień, podmiotu leczniczego lub innej właściwej placówki utworzonej lub wskazanej przez jednostkę samorządu terytorialnego albo do miejsca zamieszkania lub pobytu. Jan Ł. nie znajdował się w stanie nietrzeźwości. - napisał w pozwie - Pozwana (KMP Lublin) nie posiada żadnego dowodu wskazującego na stan nietrzeźwości Jana Ł., jak również żadnego dowodu wskazującego na stan po użyciu alkoholu Jana Ł. Dowodem takim nie są zeznania funkcjonariuszy Policji, którzy podjęli rażąco błędne czynności wobec Jana Ł., dla których imputowanie rzekomego stanu nietrzeźwości Jana Ł. jest sposobem obrony podobnie jak twierdzenia, że nie zauważyli drgawek i zesztywnienia ciała Jana Ł. Strażnicy miejscy nie czuli od Jana Ł. woni alkoholu. Nie spełniona więc została podstawowa przesłanka do dokonania zatrzymania, o którym mowa w art. 40 powołanej ustawy.

 

- Zatajenie objawów w szpitalu, brak nadzoru w celi - to kolejne argumenty - dodaje mecenas. - Co więcej gdyby jeden z funkcjonariuszy Komendy Miejskiej Policji w Lublinie zainteresował się losem leżącego przez kilka godzin na podłodze celi człowiekiem i zauważył krew w jego drogach oddechowych Jan Ł. miał szanse na przeżycie. Tymczasem następstwem ich bezprawnego zachowania, a następnie zaniechania była śmierć Jana Ł., a nadto cierpienia jakie przeżywał leżąc nieruchomo w celi Izby Zatrzymań KMP w Lublinie.

 

Dwójka rodzeństwa nie miała siły

 Sprawa ciągnęła się latami. Dopiero w styczniu 2021 roku w lubelskim Sądzie Apelacyjnym zapadł prawomocny wyrok. Rodzinie przyznano 600 tysięcy złotych, o 200 tysięcy mniej niż było w pozwie.

 

- Dwóch braci wycofało się ze sprawy, stwierdzili, że mają dość, nie mają siły dalej rozdrapywać ran, bali się, że w razie przegranej, zapłacą koszty postepowania, więc da nich zadośćuczynienia nie będzie – wyjaśnia mecenas Gozdór. - Tak naprawdę sprawa została doprowadzona do końca dzięki determinacji jednej z sióstr, która dziś już jest dorosła i studiuje prawo. To ona nie ustępowała i chciała walczyć.

 

Ale mecenas nie ukrywa, że brak wyroku karnego można traktować jako porażkę. Sprawa toczyła się latami, była umarzana, wracała do sądu, z sądu do prokuratury. Nikt nie chciał znaleźć winnych śmierci Jana Ł. Grzegorz Gozdór w końcu złożył skargę subsydialną w imieniu swoich klientów.

 

- Chciałem, żeby sąd zobaczył chociaż obraz z monitoringu, bo jest to widok wstrząsający – mówi. - Niestety, skargi nawet nie rozpoznawano. Po raz kolejny sprawa upadła.

 

Dlatego rodzina nie wierzyła, że uda się wygrać sprawę o zadośćuczynienie. Była jednak determinacja, pozostali członkowie uznali, że w przypadku nieuwzględnienia roszczeń w postępowaniach przed sądami w Polsce, sprawę skierują do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.

 

- Budujące jest, że Sąd Apelacyjny w Lublinie po blisko 8 latach różnych postępowań w sprawie, w tym po orzeczeniach lubelskiej prokuratury i lubelskich sądów karnych, które zatwierdziły umorzenie postępowania karnego zasądził zadośćuczynienie dla rodziny zmarłego – mówi mecenas Gozdór. - Mniej budująca jest postawa Komendanta Miejskiego Policji w Lublinie, który w piśmie kierowanym do moich klientów stwierdził, że zadośćuczynienie zostanie wypłacone, ale zastrzegł, że wyrok ten może zostać wyeliminowany z obrotu na skutek kasacji. Zapowiedź kasacji została złożona. Moi klienci otrzymali odszkodowanie ale jak mi powiedzieli wobec postawy Policji „boją się tych pieniędzy”.

 

Zadośćuczynienie wypłacono, pieniądze leżą na kontach członków rodziny w banku. Jak mówi mecenas Gozdór, jeśli kasacja zostanie złożona, ostateczna decyzja Sądu Najwyższego może zapaść i za dwa lata.

 

- Cała rodzina jest już sprawą zmęczona, zdaniem sądu wina Policji była bezsporna. Oto fragment wyroku: Zgodzić się należy z apelującymi, że funkcjonariusze nie wypełnili ciążących na nich obowiązków służbowych w zakresie nadzoru nad osadzonym i zignorowali fakt pozostawania J. Ł. w bezruchu przez ponad 17 godzin, co w konsekwencji pozbawiło go szans na przeżycie, z uwagi na rozwijający się u niego krwiak podtwardówkowy. – dodaje. - Ale z pisma komendanta jasno wynika, że może to nie być koniec sprawy. Czekamy więc na dalsze decyzje.

 

Magdalena Gorostiza

 

 Tu można znaleźć pełny wyrok Sądu Apelacyjnego https://sip.lex.pl/orzeczenia-i-pisma-urzedowe/orzeczenia-sadow/i-aca-986-19-wyrok-sadu-apelacyjnego-w-lublinie-523214975#xd_co_f=NzUzMDk4ZDItMzY2OC00NzM2LWFjYzItODY3ZmMxYzNkMDQ3~

 

 

Tagi:

prawo ,  smierć ,  Grzegorz Gozdór , 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót