Partner: Logo KobietaXL.pl

Kiedy moje starsze koleżanki mówiły o menopauzie, puszczałam to mimo uszu. Jakieś poty? Zimno, gorąco? Bez sensu. Żyłam w przekonaniu, że mnie to nie dotyczy. Że nigdy nie dotknie. Bo niby czemu ja? - aktywna kobieta, uprawiająca sport.

Kiedy przestałam miesiączkować, też nic się na początku nie działo. Spoko. Menopauza była jakąś opowiastką dla rozhisteryzowanych kobiet. Nic więcej.

Zaczęło się powoli. Ja – wieczny zmarzluch, przestałam odczuwać zimno. Już nie chodziłam za mężem, żeby odkręcać kaloryfery, które on zakręcał. Nie nakładałam polarów w zimie, a w lecie swetrów, czym zawsze wzbudzałam zdziwienie znajomych. Ale ja w Egipcie w środku lata prosiłam o dodatkowe koce w recepcji…

Byłam nawet zadowolona. Życie w wiecznym przemarznięciu nie należy do przyjemnych. Święcie wierzyłam, że to jedyne efekty uboczne. Ale ta franca dopiero szykowała się do akcji…

 

Jestem cała mokra

 

Z powodu wrodzonego zimna, rzadko się pociłam. Żadnych plam na bluzkach. Uwielbiałam upały, gorące kraje, trzydzieści stopni w cieniu. Do czasu.  Aż dopadła mnie prawdziwa menopauza. Nagle robiło mi się gorąco i zalewałam się potem. Najpierw szyja pod włosami. Potem strugi potu ściekały po plecach i po dekolcie. Kilka razy na godzinę, nieustająco. Wybierałam się do pracy. Kończyłam suszyć włosy i byłam cała mokra. Nosiłam czarne rzeczy, bo na jasnych wykwitały ogromne plamy. Potrafiłam w zimie wyjść w podkoszulku na dwór...

Całe życie spałam jak zabita. Znowu niespodzianka. Bezsenne noce. Budziłam się co kilkanaście minut zlana potem, odkrywałam, zasypiałam, za kilkanaście minut budziłam się z zimna, pokryta gęsią skórką. Kupiłam ziołowe preparaty, próbowałam wszystkiego – fiasko. Przetrwałam kilka miesięcy w koszmarze. W listopadzie mój mąż trafił do szpitala. Było zimno jak cholera. Pojechałam za karetką. W bluzce z dekoltem do połowy cycków i lekkim płaszczyku. Lało się ze mnie. Każdy stres zwiększał ilość ataków. W szpitalu wycierałam się papierowym ręcznikiem, wyglądałam, jakbym wyszła z sauny.

Męka. Bezsenne noce doprowadziły mnie na skraj wyczerpania nerwowego, siedziałam do późna, żeby odwlec moment pójścia do łóżka, rano wstawałam nieżywa.

 

Coś z tym trzeba zrobić

 

W końcu nie wytrzymałam. Zadzwoniłam do kolegi z klasy, znanego ginekologa, szefa kliniki w Warszawie. Szybko odpowiedział – nic ci nie pomoże, musisz brać HTZ.

Nigdy dobrze nie tolerowałam hormonów, ale było już mi wszystko jedno. Chciałam normalnie żyć. Zdecydowałam się na zastrzyki – raz na cztery tygodnie. Rzecz jasna, zrobiłam komplet zaleconych badań, USG, mammografię, cytologię, podstawowe badania krwi. Wzięłam pierwszy zastrzyk. Zaczął działać po około tygodniu.

Poty odeszły jak ręką odjął, kładłam się spać i przesypiałam całe noce jak grzeczne niemowlę. Wróciła radość życia. Niestety, nie za darmo. Zaczęłam tyć i zatrzymywać wodę. Puchłam cała, dokładnie. Jeden z opisanych w ulotce objawów ubocznych.

 

Może dość?

 

Po dwóch latach nieustannego obrzęku stwierdziłam, że dość. Odstawiam HTZ. Nakupiłam zagranicznych ziołowych preparatów. Z USA, z Indii, za grube pieniądze. Przygotowałam chytry plan – zacznę brać wcześniej kilka tygodni, zanim odstawię zastrzyk.

Łykałam sobie preparaty zachwycona swoim pomysłem. Kolejnego zastrzyku nie wzięłam. Niestety, menopauza zakpiła sobie z moich planów. Wróciła szybciej, niż się spodziewałam. Było lato, upalne, pomysł na eksperymentowanie był więc kompletnie od czapy. Poszłam do znanej lekarki – dała delikatne pigułki – umarłemu kadzidło. Pigułki zostały zmienione na plastry – ni cholery efektu. Pojechałam do Hiszpanii, z rozpaczy przykleiłam dwa naraz, bo umierałam z potów i bezsenności. Nic z tego, nabawiłam się wyłącznie uczulenia na tyłku.

Odkleiłam to świństwo. Brałam dalej zioła, licząc na cud. Cudu nie było, za to w miesiąc zeszło ze mnie 8 kilo wody. Znajomi mówili, że schudłam, ja tylko śmiałam się w duchu. Ale do śmiechu tak naprawdę mi nie było, bo zaczęło mi się rzucać na głowę. Byłam rozdrażniona, wściekła, albo smutna z byle powodu.

W sierpniu pojechaliśmy na tenisowy obóz do pięknego hotelu na południu Polski. Upały jak diabli, pokoje bez klimy. Po dwóch dniach poprosiłam męża o powrót do domu, na szczęście w hotelu wykazali się zrozumieniem i nie kazali płacić za cały pobyt.

 

Mój kochany zastrzyk

 

W te pędy poleciałam do przychodni. Recepta, apteka, gabinet zabiegowy. Z westchnieniem ulgi położyłam się na leżance, czekając na wbicie igły końskiej grubości i piekący ból oleistego preparatu. Cudowny ból, niezastąpiony. Po tygodniu wróciłam do żywych, po miesiącu znowu nabrałam wody.

Przeczytałam na temat menopauzy wszystko co się dało, próbowałam wszystkich alternatywnych metod. Żadna z nich nie przyniosła ulgi w cierpieniu, żadna nawet nie zmniejszyła moich objawów. Pogodziłam się już z losem – biorę swoje zastrzyki.

Moje przyjaciółki, koleżanki, mają różne objawy. Jola, która ma genetyczne obciążenie rakiem piersi, boi się hormonów.

- Była chwila spokoju – mówi – Ale znowu jest gorzej. Spływam potem, budzę się w nocy. Tyle, że już nie jestem tak spocona.

Walczy z menopauzą od lat ośmiu. Inna moja koleżanka ma objawy, których z menopauzą nie łączy. Uświadomiłam jej, że stany lekowe, depresyjny nastrój, płaczliwość, to też objawy menopauzy, ale kobiety, które nie mają uderzeń gorąca uważają, że menopauza je ominęła. Powiedziałam koleżance, że też kwalifikuje się do hormonów. Moja partnerka z tenisa, znana profesor psychiatrii, specjalizująca się w depresji, potwierdza moje słowa.

- Niech idzie do ginekologa - mówi. - Jak hormony nie pomogą, wtedy przyjdzie do mnie. Trzeba najpierw wykluczyć, że to nie z menopauzy.

Wiele kobiet nie chce hormonów. Mam koleżanki, które od lat nie śpią, siada im nastrój, mają różne inne problemy. Nie staram się ich przekonywać, że hormony postawią je na nogi, każda ma swój rozum.

 

Mój kolega profesor ginekolog powiedział mi ostatnio, że zmieniło się nastawienie do HTZ, a nowe badania nie potwierdzają wielkiej szkodliwości terapii. W Warszawie jego pacjentki bardzo często sięgają po hormony.

- Kobiety chcą normalnie żyć – mówi. - Komfort życia jest dla nich najważniejszy.

 

Menopauza jest tematem wstydliwym. Bo żyjemy w kulcie młodości. Wiele kobiet nie chce o tym mówić, mają opory, żeby poinformować bliskich o dolegliwościach czy iść do lekarza. Wstydzą się, bo menopauza jest oznaką zbliżającej się starości. Cóż, takie życie. Jestem więc już stara. Poszłam na swoją wojnę z menopauzą i choć kilka bitew przegrałam, na razie mój zastrzyk pozwala na normalne życie. Do obrzęków przywykłam, staram się z nimi walczyć domowymi metodami. Co roku robię obowiązkowe badania. Nie wyobrażam sobie powrotu do uderzeń gorąca i bezsennych nocy.

Niedawno moja znajoma skomentowała na FB, że menopauza to wymysł niektórych kobiet. Nie jestem hipochondryczką, nigdy się nie roztkliwiałam nad swoim zdrowiem. Ale menopauza to jedno z moich najgorszych doświadczeń w życiu.

Po 6 latach hormonów kolejna próba odstawienia. Wytrzymałam raptem 3 miesiące. Lekarz wypsał mi tabletki, najniżsżą mozliwą dawkę. Zadziały. Jednak znowu cała byłam spuchnięta. W końcu powedziałam sobie - dość! 7 lat wystarczy. Rzuciłam hormony w diabły i pzyrzekłam sobie, że już do nich nie wrócę. Znowu mam szafkę pełną specyfików z całego świata. Czy pomagają? Jak się czuję? Lepiej nie pytajcie...

Magdalena Gorostiza

Tagi:

menopauza ,  hormony ,  htz ,  kobieta , 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót