Partner: Logo KobietaXL.pl

Ale jeśli chcesz zobaczyć prawdziwą Finlandię, uciekaj daleko od Rovaniemi, gdzie pojedziesz z biurem podróży. Tam wsadzą cię na chwilę na sanie i nie zaznasz w ogóle tej świetnej zabawy. Na taki wyjazd, który ma być prawdziwa przygodą, najlepiej jechać samemu. My z córką wybrałyśmy maleńkie Ivalo, najdalej położone miasteczko z lotniskiem w północnej Finlandii.

 

 

Gościnny dom husky

Finalandia do tanich krajów nie należy, a ja chciałam by podróż wypadła nie tylko w miarę ekonomiczne, ale żeby też być blisko rodowitych Finów. Dlatego zamiast w hotelu, zamieszkałyśmy w Guesthouse Husky, prowadzonym przez Outi i Juha- Pekkę osiem kilometrów od Ivalo. Juha- Pekka jest zawodowym musherem, czyli zajmuje się powożeniem psimi zaprzęgami. Sam też hoduje husky, dom położony jest przy farmie zamieszkałej przez 150 czworonogów. Głównie są to Alaskan husky, mniej jest syberianów. Juha – Pekka sam szkoli psy do zaprzęgów, wybiera te które nadają się do wyścigów i te, które są bardziej wytrzymałe na długie dystanse.

Farma leży 8 kilometrów od Ivalo w samym sercu lasu. Z miasteczka dojeżdża się do niej śnieżnobiałą szosą, zresztą tak wygląda większość dróg i chodników zimą w północnej Finlandii. Żadnej soli, żadnego piachu, wszystko pokryte jest idealną bielą. Finowie nie używają łańcuchów, mimo to dość żwawo poruszają się po drogach. Wypadków nie widziałam, ale też prawdą jest, że samochody  jeżdżą dość rzadko. Piesi używają do szybszego poruszania się czegoś w rodzaju hulajnogi na płozach, którą zresztą można kupić w każdym supermarkecie.

Przywitanie z psami husky

Jeszcze tego samego dnia po przylocie, Juha – Pekka zabiera nas na sanie. Wbrew pozorom na farmie jest bardzo cicho, bo husky są spokojne. Każdy ma swoja budę z tabliczką ze swoim imieniem. Wycie zaczyna się wtedy, kiedy Juha – Pekka zaczyna psy zaprzęgać . Husky uwielbiają biegać i każdy chce być w zaprzęgu. Te, które już są przy saniach wydzierają się najgłośniej i wyrywają przed siebie. Ale najpierw szybki kurs jazdy, bo każdy dostaje swój zaprzęg. Pierwszego dnia jedziemy z Juha – Pekką same. Jeszcze nie wiem, jaką zgotował mi niespodziankę. Szkolenie trwa kilka minut. Stoimy za saniami na płozach. Pośrodku jest hamulec. Używa się go nie tylko po to by stanąć, jest niezbędny przy zjazdach z góry, trzeba kontrolować, żeby rozpędzone sanie nie wpadły na biegnące husky, bo zmiażdżyłyby psom nogi. Przy każdych saniach jest solidna kotwica z trzema zębami. Juha – Pekka wyjaśnia, że służy unieruchomieniu psów podczas postoju. Husky maja taki pęd do biegu, że nie ustałyby przy pustych saniach. Dlatego zanim zejdzie się z sań na dobre, kotwice trzeba mocno wbić w śnieg. Nie ma żadnych lejcy itp., husky reagują na ustne polecenia. Oczywiście na moje nie zareagują, to Juha- Pekka będzie jechał pierwszym zaprzęgiem. Sanie są generalnie mało skrętne, trzeba na zakrętach odpowiednio balansować ciałem. Jasne? Niby jasne, więc wyjeżdżamy z farmy. Wystarczy przejechać drogę, by znaleźć się w lesie. Leśny trakt jest zaledwie szerokości sań. Juha- Pekka mocno pogania swoje psy, więc i nasze nabierają pędu. Pierwszy ostry wiraż i ląduję wśród drzew. Sanie leżą, husky patrzą na mnie z nieukrywaną pogardą. Juha – Pekka wyjaśnia, że na „dzień dobry” dał nam swoje psy wyścigowe, żeby poczuć, jaką możemy prędkość na saniach osiągnąć. Gramolę się ze śniegu. Włażę na płozy i obiecuję sobie, że teraz skupię się na prawidłowym balansie.

Nieziemska frajda

Kiedy już się osiągnie jako taką sprawność w powożeniu, zaczyna się prawdziwa frajda. Z lasu wyjeżdżamy na zamarzniętą rzekę, psy pędzą jak szalone, przed nami bezkresny, zaśnieżony pejzaż. W połowie drogi przystanek. Najpierw sprawdzenie kotwicy. Kiedy huski przestaną się wyrywać do biegu i zakończą żałosne śpiewanie, w typowym lapońskim szałasie Juka- Pekka rozpala ogień, grzeje herbatę i dostajemy kanapki z reniferem. Chleb piecze sama Outi. Mięso renifera jest lekko uwędzone i przypomina nieco w smaku polędwicę sopocką.



Kiedy my jemy, psy leżą rozwalone na śniegu, nieczułe na mróz, który mocno doskwiera. Ja jestem w kombinezonie narciarskim, ale czuję przenikliwe zimno. Na następne safari na swój kombinezon nakładam jeszcze jeden – „firmowy”, który dostaje się jako wyposażenie. Co prawda ciężko się nieco w dwóch kombinezonach poruszać i wyglądam jak niebieski bałwan, ale wolę to niż przenikające do kości zimno.

Czujcie się jak w domu

Kiedy pytam Outi, gdzie zostawiać klucz od pokoju, ona się tylko uśmiecha. Mówi, że nie musimy niczego zamykać, możemy śmiało zostawiać pieniądze i karty kredytowe w domu, bo tu nie ma złodziei. Ona sama jak rozwozi swoich trzech synów do szkoły i przedszkola zostawia wszystko otwarte. U Outi można zamówić posiłki, ale jeśli chce się zaoszczędzić, można gotować samemu. Na pierwszym piętrze jest super wyposażona kuchnia dla gości. Tam też wieczorami toczy się życie towarzyskie. Jest grupka z RPA, turyści z Anglii i o dziwo sympatyczna para z Francji. Planujemy kolejny wyjazd, tym razem do kurortu Saariselka, gdzie mamy zamiar pojeździć na skuterach śnieżnych. Wszystko załatwia Outi, my mamy tylko rejsowym autobusem dotrzeć punktualnie na miejsce. W programie zwiedzanie farmy reniferów. W Saariselka czeka nasz przewodnik i znowu szybki kurs obsługi tym razem skuterów. Najważniejsze nie dodawać za szybko gazu przy ruszaniu, bo skuter sam odjedzie, a my zostaniemy na śniegu. W Saariselka jest wiele atrakcji, kilkadziesiąt kilometrów tras biegowych, dwa wyciągi narciarskie i wyznaczone trasy właśnie dla skuterów. Mamy odwiedzić farmę reniferów. Wsiadamy i ruszamy, czysta poezja. Jeśli ktoś lubi ryzyko i szybką jazdę, będzie zachwycony.

Renifery będziemy oglądać w typowym dla ludu Sami obejściu. Generalnie te zwierzęta żyją na wolności, ale każdy do kogoś należy i nie wolno na nie polować. Te zgromadzone na farmie są chyba dla turystów. Zsiadamy ze skuterów i za ogrodzeniem widzimy coś na kształt przerośniętej sarny. Żadnych rogów z pięknymi zawijasami!!! Renifery gubią rogi na zimę, tak więc rysunki ze Świętym Mikołajem to zwykła ściema. Chyba, że wożą go młode albo samice, ale one nie maja takich zakrętasów!!!

Renifery oprócz mięsa, dostarczają Finom sporej porcji rozrywki. Na zamarzniętym jeziorze Inari – odmarza zaledwie na kilka miesięcy w roku – odbywają się reniferowe wyścigi. Jest to wielkie święto połączone z piknikiem. Wszystko dzieje się na lodzie i aż dziw bierze, że pod nami jest kilkanaście metrów lodowatej wody. Okoliczni mieszkańcy przyjeżdżają dopingować swoje drużyny, wokół jest pełno straganów oferujących jedzenie i miejscowe wyroby – futrzane czapy czy podobne do ciżemek futrzane buty. To też trzeba koniecznie zobaczyć.

 

 

W poszukiwaniu zorzy polarnej

Być w Laponii i nie widzieć zorzy – czarna rozpacz. Ale zorza jest kapryśna, nie wychodzi na niebo na skinienie palca. Po pierwsze musi być całkowicie ciemno, a wbrew pozorom czarna noc zaczyna się w Laponii dość późno. Po drugie, najlepiej być z dala od oświetlonego miasta. To akurat na farmie mamy zapewnione, tylko jak zorzy nie przegapić? Potrafi pojawić się na 10 – 15 minut i jak szybko przychodzi, tak szybko znika. Ustanawiamy więc dyżury, każdy pokój żyje w gotowości, trzeba co jakiś czas wyskakiwać na mróz i wołać innych, jeśli zorza przyjdzie. Pora nocy nieważna!!!!. Przez pierwsze dni, niestety nic się nie dzieje. Ale wreszcie do domu wpada rozgorączkowany Ion i woła nas na zewnątrz. Ubieramy się szybko i wyskakujemy na drogę przy lesie. Na niebie rozpoczyna się niesamowity spektakl. Zorza jest zielona, tańczy przed naszymi oczami, raz w górę, raz na szerokość. Nikt się nie odzywa, odebrało nam mowę, w idealnej ciszy obserwujemy to niebiańskie widowisko. Po około 20 minutach niebo znowu robi się czarne. Warto było czekać..

 

Magdalena Gorostiza


 

Tagi:

podróże ,  święty Mikołaj ,  husky ,  finlandia ,  psie zaprzęgi ,  zorza polarna , 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót